poniedziałek, 13 października 2014

Depresja artysty kreatywnego

Na sam początek dzisiejszego wystąpienia chciałbym serdecznie podziękować miastu Głogów za polubienie mojego fanpage na facebooku. Nie mam zielonego pojęcia, skąd oni wpadli na ten pomysł, niemniej jednak wypada mi się z tego tytułu tylko cieszyć. Choć w sumie znając życie chodziło o raczej o względy polityczne, wiecie, wybory samorządowe się zbliżają. Pewnie kontrkandydat obecnego burmistrza/prezydenta Głogowa włamał się na facebookowe konto miasta, polubił, a potem w kampanii wyborczej będzie rzucał argumentami typu: "Rodacy! Głogowianie najdrożsi! Naprawdę chcecie zagłosować na człowieka, który pozwolił na polubienie fanpage'a tego kretyńskiego bloga?!". Po tym haśle to wygraną ma jak nic, z dużymi szansami na reelekcję.

Zostawmy jednak konotacje dotyczące miasta Głogów które postanowiło wesprzeć moją stronę, a skupmy się na dużo istotniejszym problemie, stanowiącym w dniu dzisiejszym temat tegoż posta. Mieliście kiedyś depresję? No, ja też. Generalnie dość przerąbany stan. Nic ci się nie chce, świat wokół przypomina jeden wielki Mordor, wszyscy ludzie wydają się być irytującymi zgredami a twój organizm najchętniej grzmotnąłby w poduchę i odszedł do krainy snu, gdzie drinki gorące a dziewczyny kolorowe, ewentualnie na odwrót. Niewątpliwym minusem takiej sytuacji jest fakt, iż tracisz swój zwyczajowy - jeżeli takowy posiadasz - zapał do normalnego egzystowania i wpisywania się w wyznaczone, aczkolwiek pasujące ci ( wszak przecież sam je wybierasz ) role społeczne. Mówiąc prościej: A ni ci się pić nie chce, ani ruchać (za przeproszeniem). Normalna mogiła... Wiecie, tak właściwie to zwykły człowiek może sobie jeszcze z tym wszystkim dać radę. On nie jest obarczony presją psychologiczną ze strony fanów, wyobraźni, zbyt kreatywnego umysłu czy swojego konta bankowego ( choć i to się czasami zdarza ). Z prostego powodu: Jest zwykły, przynajmniej z takiego punktu widzenia, jaki zwykł się utrzeć w społeczeństwie ( Dwa razy "zwykł" w zdaniu... Zajebią mnie na tych podstawach edytorstwa... ) Co ma jednak powiedzieć artysta? Człowiek często nierozumiany przez otoczenie, potępiany, izolowany przez nieprzychylne mu środowisko albo i nawet wyrzucany przez organy ścigania z miejsc pracy. On nigdy nie ma takiej zwykłej depresji. Doszedłem do takiego wniosku, patrząc na siebie. Co prawda daleko mi jeszcze do artysty, który w jakikolwiek sposób może się określać mianem szlachetniejszym niż podrzędny poeta zawołany spod sklepu, niemniej jednak jako (prawie) pisarza, któremu zdarzyło się już co nieco opublikować tu i ówdzie obowiązują mnie trochę inne kryteria dotyczące załamania nerwowego. Nie wierzycie? Zobaczcie sami.

W przypadku wszelkiej maści artystów wyróżnić możemy trzy podstawowe stany depresyjne, których zwykły śmiertelnik nie da rady doświadczyć. Pierwszym z takowych, który chciałbym w tym oto akapicie przytoczyć, jest tzw. "stan without everything", a żeby bardziej polską mową zarzucić "stan pozbawiony jakichkolwiek przejawów najdrobniejszych nawet przebłysków weny" (W całkowicie wolnym tłumaczeniu, rzecz jasna). Objawy charakteryzujące ten rodzaj depresji artystycznej z reguły są dosyć łatwo rozpoznawalne i nawet niezorientowany w powiązanych ze sztuką półświatkach człowieczyna dostrzeże, kiedy taki obdarzony boską mocą ( kimże są artyści, jeśli nie częścią myśli Bogów? Serio mówię. Parandowski kiedyś o tym prawił. ) osobnik wpada w tenże stan. Ogólnie rzecz biorąc nie przejawia wtedy zwyczajowych niespodziewanych napadów natchnienia zupełnego, nie chwyta ni stąd, ni zowąd za pióro, pędzel tudzież gitarę i nie tworzy wiekopomnych arcydzieł pod wpływem nagłych uniesień, w pewnych momentach dorównujących ostatecznej fazie ekstazy, a nawet i samemu szczytowi artystycznego uduchowienia, to jest Nirvanie (Nie, nie tej od Cobaina... Czy ja już kiedyś nie wspominałem o gimbach...?). Zachowuję się właściwie zupełnie odwrotnie. Wiecie, coś niecoś mogę o tym powiedzieć, sam ten "Without everything" kiedyś przeżyłem. Zanim mnie dopadł, potrafiłem napisać po kilka durnych wierszy, jedno bezsensowne opowiadanie i banalną w swej bzdurności piosnkę w przeciągu doby. Później jakoś opuścił mnie chochlik, który sterował moimi układami nerwowymi i formował z nich te wątpliwe artystyczne dzieła. Stałem się jak wysuszona kanapka, którą biedny uczeń zapomniał zjeść, zostawił na szkolnym parapecie, a potem słuch o niej zaginął. A kanapka leżała sobie cały tydzień w kącie, zapomniana przez świat, wspominając najpiękniejsze życiowe chwile, mimo iż nie mogła niczego wspominać, przecież jest kanapką. Choć w sumie, cholera ją tam wie... W każdym razie suszyła się tak samotnie, oczekując na koniec. Artysta w stanie without odczuwa dokładnie to samo. Siedzi na stołku, ewentualnie leży i gapi się na to co ma przed oczami, nie myśląc zupełnie o niczym. W zasadzie to on chce myśleć, ale jego stan mu na to nie pozwala. Ogarnia go nagłe przeczucie, że nic już w życiu nie będzie w stanie napisać, narysować, ani zaprojektować. Kolejne fazy są jeszcze gorsze. Zaczyna myśleć, że jednak jest w stanie z siebie coś wykrzesać, ale nic ponad ten poziom artyzmu, jaki prezentują kapelmistrze bandów discopolowych tudzież malarze w rodzaju gościa, który pomalował kartkę na czarno i nazwał ją "Walka murzynów w ciemnej jaskini podczas nocy" czy jakoś tak (Co prawda sprzedał ją za ładnych parę tysięcy, jest to jednak raczej powód do płaczu nad stanem obecnych kryteriów, jakimi ocenia się sztukę niż do zachwytu nad geniuszem twórcy ). Kurna, to lepiej już zginąć. I w ten oto sposób pojawia się następna faza tego rodzaju depresji, która zarazem prowadzi takiegoż artystę do kolejnego.
Głęboki dół egzystencjalny. Nie należy tego w żadnym razie mylić z kryzysem. Artyści nie miewają kryzysów, oni miewają tylko doły. Różnica - w przypadku egzystencjalizmu - polega na tym, iż ci od kryzysów tracą sens życia, a ci od boskiej mocy jedynie uświadamiają sobie, że stracili go już dawno temu i jedyne co mogą zrobić to użalać się nad swym marnym losem i wspominać lata spędzone na bezcelowym, acz wywołującym sentymentalne oraz cudowne myśli (w tego rodzaju wspomnieniach nie ma rzeczy fajnych, zajebistych, szałowych - są tylko cudowne. Nie mam zielonego pojęcia, z czego to wynika, ale tak jest. ) bytowaniu, okraszonym rżnięciem w gałę pod blokiem, pierwszym pocałunkiem pod blokiem, wybitą szybą sąsiadowi z bloku i generalnie duża ilością bloków (Jak ktoś nie przeżył w swym życiu bloków no to cóż... Tu nie dół napatoczyć się powinien, a jawna chroniczna depresja... ). No i jak już taki artysta wpadnie w ten dół, to wena automatycznie skacze mu w górę. Nie jest to jednak zdrowy objaw. Spójrzmy chociażby na takich Londona albo Hemingwaya. W ich utworach widać oczywisty wręcz obraz totalnego rozstroju mózgu, będącego klasycznym przypadkiem dołu egzystencjalnego. Ten drugi przykładowo dogłębnie wyraził to w dziele (chyba tak to trzeba nazywać) "Stary człowiek i morze", gdzie podstarzały mężczyzna chce się jeszcze raz poczuć jak młodzieniaszek i postanowią walić z przegniłą wędką na marliny. Ewidentny wyraz żałości za latami młodości, czyli tego sentymentalnego, beztroskiego bytowania. London z kolei to wszędzie szukał cieniów minionych wiosen, ubierając całość w barwy porywającej przygody. A jak to się skończyło, wszyscy wiemy... (Mam taką nadzieję przynajmniej. To jak, gimby?) Dlatego też, kiedy wpadłem w ów stan i zacząłem pisać "Wiarę" ( gdzieś wyżej w "moich publikacjach" znajdziecie link do tej prymitywniejszej, jeszcze nie wznowionej wersji ) nieco się wystraszyłem. Zdawałem sobie bowiem sprawę, iż kroczył za mną demon artystów, którzy wpadli w dół egzystencjalny. Okazało się jednak, że kulka w łeb nie jest ostatecznym rozwiązaniem tego stanu depresji. Dół egzystencjalny może doprowadzić artystę do ostatniego, aczkolwiek najgorszego chyba syndromu, podpadającego już pod stany nerwicowe.
Perfekcja maniakalna. Artysta, po stworzeniu dzieła w fazie dołu egzystencjalnego wpada - jeśli rzecz jasna jeszcze się nie powiesił (cóż za brutalność z mej strony) - w niezły ciąg, który nie pozwala mu na pochwalenie się światu swoimi przemyśleniami. Jest to o tyle niebezpieczne, bo może się skończyć wylądowaniem na ulicy, gdzie będą powstawać kolejne wiekopomne dzieła ale nikt o nich nie usłyszy. Wiecie, taki element artystyczny, mimo iż chce wykrzyczeć światu swój ból po stracie świadomości wpajającej mu iż kiedykolwiek miał jakiś sens życia, nie chce narazić się na kompromitację i krytycyzm ze strony społeczeństwa. Z drugiej jednak strony, są to jednak sytuacje niezbyt popularne... Jest jeszcze druga opcja tego stanu, o wiele bardziej chyba popularna. Kojarzy ktoś Kafkę? A czy kogoś z was interesowało kiedyś, dlaczego oskarżyli tego cholernego Józefa K.?! Mnie tak, ale pamiętajcie, że ja jestem właśnie tym artystą (zacny suchar, milordzie) i rozumuję w innych kategoriach. Większość nigdy się nad takimi kwestiami nie zastanawiała, bo nie miała po co. A brnąć przez to w szkole było trzeba... Tak właśnie wyraża się owa druga opcja - parciem na wykrzyczenie światu swojej frustracji. Taki artysta, jak już stworzy swoje dołowate dzieło zrobi wszystko, żeby jak najwięcej osób mogło się o nim dowiedzieć i wesprzeć twórcę w jego egzystencjalnej niedoli. Z tymże wtedy straty liczone są nie w jednym samobójcy, a setkach tysięcy dzieci maltretowanych w szkołach i innych tego rodzaju haniebnych instytucjach koniecznością zagłębiania się w sens tychże dzieł. Toż to wtedy robi się makabra na skalę światową...

Mógłbym jeszcze podywagować trochę, ale znów pewnie doszedłbym do raczej depresyjnych konsensusów ze swoim umysłem. Sami z resztą widzicie, jak przerąbane życie ma artysta w depresji. Wszelkie problemy finansowe, miłosne ( choć w sumie... dobry temat na kolejny tekst... artysta pogrążony w miłości, ciekawe... ), szkolne czy imprezowe to pikuś w porównaniu z dołem egzystencjalnym. Nie wierzycie? No to zostańcie artystami. Albo lepiej nie. Jeszcze potem będzie wam się wydawać - tak jak pewnemu długowłosemu osobnikowi pozującemu do zdjęć z Chińską gitarą z przeceny - że naprawdę tymi artystami zostaliście i powstanie takich skretyniałych tekstów...

Taka refleksja na koniec: Z początku wydawało mi się, że znów będzie raczej idiotycznie i zabawnie, a całość wyszła mi chyba nieco filozoficznie i - o zgrozo! - dużo głębiej, niż pierwotnie zakładałem. Nie?

Macie jeszcze ode mnie, tak na dobry sen ( jeśli ktoś z was będzie u miał przy tym zasnąć.). A co!



1 komentarz:

  1. Oj wiem co to brak weny. Jak nie mogę nic narysować lub zaprojektować to nie wiem co zrobić ze sobą... I wtedy nic mi się nie chce. Nie chce mi się wstać, bo po co? Nie chce mi się zabrać się za naukę, bo po co? (a wypada, bo nauki dużo - matfiz w końcu) Słuchawki na uszy i gapimy się w przestrzeń przez cały wolny czas... Jeśli się go ma w ogóle.

    OdpowiedzUsuń

Napisz, co o tym wszystkim sądzisz:) Zapisz się w tym szalonym blogu:)

P.S Zachęcam do reklamowania swoich blogów w komentarzach, ale w zamian za to oczekuję reklamy mojego bloga na waszych;) Zachęcam również do dodania bloga do obserwowanych, jeśli spodobały się wam te wypociny:) Z prawej strony pojawiła się także zakładka " Dodaj do " - możecie pomóc w promocji bloga dodając go do takich serwisów jak np. wykop.pl czy gwar.pl:) Również się nie obrażę:D