środa, 18 czerwca 2014

Jak dostałem pracę nową

Dobra więc, ludziska, mimo iż mózg mój na chwilę obecną pozostaje w stanie utrudniającym jakiekolwiek przestrzenno - kreatywne myślenie właściwe wszelkiego rodzaju literackim wyziewom, stwierdziłem, że jednak w końcu trza by znów coś skrobnąć. Dobrze stwierdziłem, nie?
Sporo się ostatnimi czasy działo. Właściwie to zawsze sporo się dzieje, ale ostatnio działo się tyle, że to działanie uporczywie łupało mi w czachę i zmusiło do zadziałania na blogu ( Też macie wrażenie, że "działanie" zostało tu użyte cokolwiek za gęsto? ). Ostatnimi czasem bowiem... Kurde, nie sądziłem że kiedykolwiek wyjdzie to spod moich palców. Dostałem... ( No nie mogę, no nie mogę.... ) pracę. Ogólnie rzecz biorąc powinienem w tym miejscu napisać coś na kształt "czad, nie?", wszak robota to zwykł być powód do dumy. Z reguły tak. W moim wypadku jednak sprawa wygląda inaczej niż powinna... No bo w chwili, gdy do rąk moich przyszłych przełożonych bądź sekretarek trafiła podpisana kopia umowy - zlecenia ( z pewnością lepsze to niż stała umowa o pracę ) załamała mi się Cobainowska wizja śpiącego pod mostem wyrzutka społeczeństwa, który okrada sklep, za "zarobione" pieniądze nagrywa w studiu płytę, zostaje międzynarodową legendą rocka o której przyszłe pokolenia będą mówić "Wiesz, wnusiu, nikt tak nie potrafił rozjebać na scenie gitary jak on", po ośmiu latach zostaje w końcu oskarżony o dawną kradzież i na znak protestu przeciwko niesprawiedliwemu reżymowi w wieku 27 lat popełnia samobójstwo, dołączając do Jimmy'ego, Janis, Kurta i innych wielkich tego świata, który notabene ten świat opuścili. Teraz prawdopodobnie czeka mnie bardziej klasyczne życie. Praca, studia ( czyt. Jedna, wielka impreza ), ślub w wieku czterdziestu lat, zaraz po studiach, piątka dzieci ( Dziwne? Nie dziwne. Ja tam zawsze wielodzietną rodzinkę chciałem mieć. Z resztą trzeba podnieść ten kraj z marazmów demograficznych kopalń ), brak emerytury, nierefundowane leki na choroby typu przeziębienie czy kaszel i przyglądanie się, jak socjalistyczna Unia walczy o dominację nad światem podczas kolejnej wojny światowej. Czułem, że ten podpis może mi załamać karierę. Skusiła mnie wizja przyzwoitych zarobków, psia mać.
Z drugiej jednak strony, jak się okazało, ta praca przyniosła mi wiele arcyciekawych doświadczeń, mocno pogłębiając moją wiedzą na temat ludzkich zachowań w momencie odbierania kolejnego cholernego telefonu od jebanego konsultanta z pieprzonej sieci komórkowej. Bo wiecie, zostałem, że to tak ładnie ujmę "Ekspertem do spraw klienta biznesowego" pewnej znanej w Polsce telefonii. Prościej rzecz ujmując, siedzę na słuchawkach i dzwonię do ludzi, proponując im przedłużenie obecnej umowy i " w ramach prezentu za wieloletnią współpracę" nowy tablet z mobilnym internetem  w zatrważająco niskim abonamencie oraz, coby jeszcze bardziej uszczęśliwić klienta zestaw obejmujący ładowarkę samochodową i słuchawkę bluetooth. Na pierwszy słuch ucha zdawać by się mogło, że to całkiem przyjemna robota. Siedzisz na fotelu, wesoło gawędzisz z ludźmi i od czasu do czasu podpisujesz umowy, załatwiając sobie premię do zarobku. Cud, miód i orzeszki normalnie. Tyle tylko, że ta praca ma jeden, poważny mankament - ludzie, do których wykonujesz połączenia. Ostatnio dzwonię do gościa, kulturalnie się przedstawiam a ten mi grozi prokuraturą i konkretnymi paragrafami. "Panie, spokojnie, ta rozmowa jest nagrywana" - mówię mu. Stwierdził, że to przestępstwo, że sobie nie życzy i na bank stanę przed sądem rejonowym, uwydatniając przekaz swojej wypowiedzi kilkoma niecenzuralnymi hasłami. Jako dobrze wychowany konsultant grzecznie powstrzymałem się od nawciskania gościowi jakiejś ohydnej wiązanki która uciszałyby te jego oskarżycielskie zapędy i rzuciłem tylko krótkie "do widzenia", rozłączając się. Co się będę z kolesiem sprzeczał... Inna rzecz miała się z facetem, który chciał zlikwidować jeden z numerów, a który mogłem mu przedłużyć. Zapytałem go więc, dlaczego to robi, jeśli jest w jakiś sposób niezadowolony z naszych usług, to szybko te błędy naprawimy. Stwierdził, że nie chce o tym rozmawiać. Naciskałem, drążyłem, aż w końcu się chłopak otworzył... Zaczął mi się żalić do słuchawki, że to numer jego żony, a on się właśnie rozwodzi i ogólnie strasznie ciężkie ma teraz życie. No, tym to mnie zastrzelił. Nie wiedziałem, czy próbować go przekonywać do pozostania u nas, czy pocieszać. Ostatecznie stwierdziłem, że "bardzo panu współczuję i przepraszam" i zakończyłem rozmowę... Niech się wiedzie kolesiowi jak najlepiej, może trafi na inną kobietę i wrócą do naszej telefonii... Tak, wtedy to byłby klasyczny happy end.
Generalnie takich wkurzonych bądź skorych do zwierzeń ludzi codziennie trafia się co najmniej kilku. Nie tylko mi, rzecz jasna. Na zmianie u nas zawsze siedzi po kilkunastu ludzi. Musielibyście tak raz stanąć w tym biurze i posłuchać, jak te wszystkie gardła na raz zaczynają trajkotać i przekonywać tych durnych ludzi, że jednak warto obniżyć ten rachunek o te kilkadziesiąt złotych i dostać nowy, wypasiony telefon ( Hm... za dużo "ten", "tych" chyba, nie? )... Ale na nie ma źle. Wiecie dlaczego? A no... bo te gardła w ostatnich wyborach głosowały na Korwina, ha, ha! Wczoraj wyszło na jaw, że na całe szczęście tylko jeden wyrzutek społeczeństwa oddał głos na te haniebne, zbrodnicze ugrupowanie PO. Reszta brygady jak jeden mąż stanęła za Korwinem! W takim teamie to od razu się lepiej pracuje. Tym bardziej, że ci ludzie konkretnie swoje stanowisko uzasadniali, dziewczyny też. Co dowodzi, że młodzi ludzie nie głosują na Korwina z powodu niedojrzałości politycznej, ale właśnie inteligencji, roztropności i chęci zmienienia socjalistycznego reżymu w tym kraju! 

Dobra, generalnie miałem jeszcze zamiar walnąć kilka (set, tysięcy) słów w tym poście, ale muszę właśnie lecieć do roboty. Odezwę się znowu z paroma rewelacjami. Trzymajta się, ludzie!