niedziela, 6 kwietnia 2014

Problem psychologiczny

Pod tym jakże tajemniczym w swej tajemniczości tytułem ukryłem zagadnienie skądinąd bardzo powszechne - mianowicie problem "braku weny", lub, jak kto woli, niemocy twórczej. Czemu określiłem je jako "problem psychologiczny"? Raz, że takowym problemem w istocie jest, a dwa, wyszło mi że na takiej frazie/tytule mogę zarobić parę wejść więcej. Zobaczymy, czy wierzyć tym wszystkim durnowatym internetowym poradnikom ( niby durne, ale ludzie czytają. Znaczy się, że ktoś zdaje sobie sprawę, że jest to durne i że durni ludzie będą to czytać, więc ten ktoś siada i pisze. Co w gruncie rzeczy czyni go człowiekiem inteligentnym. ). Zważcie na fakt, iż w przeciwieństwie do innych żerujących na ludzkiej głupocie i naturalnej uległości względem percepcji blogerów przynajmniej wam mówię, o co sprawa idzie. Jestem więc ( a przynajmniej staram się być ) uczciwy wobec swoich czytelników ( Jakby się tak zastanowić, to takie stwierdzenie stawia mnie mimo wszystko po stronie nieuczciwych. Bo przecież gnojąc innych blogerów jednocześnie chwaląc siebie, podpadam pod marnego oszusta, który wszelkimi środkami próbuje zdobyć zaufanie czytelników. Ech. I jak tu wyjść na równego gościa? ).
W każdym bądź razie temat ciemnoty pisarskiej zakrawa pod całkiem poważną i (nie)wdzięczną w kontekście rozważań kwestię. Czemu jednak postanowiłem zagadnienie podjąć? Ano, bo najzwyczajniej w świecie ostatnio mnie dopadło. I właściwie nadal trzyma. Zdajecie sobie sprawę, jakie to durne uczucie jest? Siedzisz przed monitorem, otwierasz worda, a w głowie bezgwiezdne niebo oglądane z punktu dna Rowu Mariańskiego wrzuconego w czarną dziurę. Myślisz, myślisz, myślisz... i tyle. Mogłem sobie myśleć, stawiać kolejne literki, tworzyć nawet zdania ale i tak wszystko co napisałem w ostatecznym rozrachunku wydało mi się warte jedynie wydrukowania i użycia w toalecie, w razie gdyby dopadł mnie pewien mało przyjemny ( no, może czasami nie jest tak źle nawet ) problem a zabrakłoby klasycznych środków mogących pozbyć się jego resztek. Matko jedyna, jak to wnerwia człowieka! Jest pomysł, jest idea, a brakuje psychologicznych warunków na to by ten pomysł czym prędzej wywalić ze łba. A lud spragniony dziwacznie pokręconych tekstów czeka...
Jednakże, po kilku dniach bezowocnych prób napisania kolejnego opowiadania doszedłem do wniosku, że cała ta sytuacja powinna mnie właściwie uszczęśliwić. Przeanalizujmy zagadnienie z czysto filozoficznej strony ( ostatnio się nauczyłem, że wszelkie rzeczy w taki sposób analizuje się najciekawiej i najefektywniej zarazem ). Po pierwsze, nie może dopaść niemoc twórcza tego, kto nie tworzy. Tak? Tak. Znaczy to więc że tworzę, a więc robię coś, żeby pomysły w mojej głowie nie zostały rzucone na pastwę bezdennej otchłani niepamięci i mogły przysłużyć się społeczeństwu. Co z kolei prowadzi do konkluzji iż się staram i ( choć zdecydowanie nie tyle, ile bym chciał ) pracuję, a więc nie marnuję talentu jaki ( być może, to się okaże ) został mi z góry narzucony. Po drugie, niemoc twórcza - w tym konkretnym okresie, w którym następuje - jest domeną ludzi w jakiś sposób wypalonych. A wypaleni mogą być tylko ci, którzy mnóstwo swojego czasu i pomysłów zużyli już na zbawienie ludzkości ( każdy młody twórca chce zbawić ludzkość, ja też. ). Z tego wychodzi, że ta kopalnia w mojej głowie wydobywała grudki kolejnych idei w całkiem sporych ilościach. Urlop się należy, to normalna rzecz. Po trzecie, twórca, aby dostał tej ciemnoty we łbie musi być też artystą. Artystów cechuje bowiem nieszablonowość myślenia i zdolność do stosowania niekonwencjonalnych rozwiązań, które w pierwszej kolejności mają przynieść przyjemność i korzyści samemu autorowi. Twórca nie będący artystą nie może dostać niemocy twórczej, bo pozbawiony jest wyobraźni i tego nieszablonowego myślenia. Przykładowo będąc robotnikiem malującym na zlecenie ścianę w pokoju nie mogę dostać niemocy twórczej, bo ktoś powiedział mi jakiego koloru mam użyć i jak to pomalować ( choć może się mylę i są osobniki potrafiące w takich sytuacjach sfiksować ). W takim wypadku jestem jedynie twórcą wyglądu ściany, a nie artystą. Gdyby ten zlecający ktoś powiedział mi: Pomaluj tę ścianę jak chcesz, wtedy byłbym już artystą - musiałbym użyć wyobraźni i własnej inwencji twórczej. I mógłbym dostać tego braku weny i nie wiedzieć, jak za tę ścianę się zabrać. Tak? Tak. Dążę do tego, iż jako że w moim łbie pojawiła się owa mroczna pustka, jestem artystą, co samo w sobie jest powodem do dumy ( Artysta - toż to w ogóle pięknie brzmi! ). Po czwarte i ostatnie uczucie niemocy twórczej daje ci pewne doświadczenie. Zaczynasz rozumieć, że jeśli będziesz chciał się w tych rejonach obracać jako istota zarabiająca na przetrwanie marnej egzystencji ( przynajmniej na tym świecie ), takie sytuacje mogą się zdarzać dosyć często. Wszak człowiek jest tylko człowiekiem i nic ponadto. Czyli tak na dobrą sprawę nikim, w obliczu złożoności wszechświata i tego wszystkiego co jest w nim i poza nim ( to taka moja refleksja osobista, no. Wiem, zaczynam zbytnio wpadać w durne - acz ciekawe - filozofowanie ).
Suma sumarum taka puszcza kampinoska nocą w głowie jest człowiekowi czasem potrzebna. Jak już przejdzie, to z dużą dozą prawdopodobieństwa trochę odczeka, zanim znów zaatakuje, a wena wróci dwa razy silniejsza. Czekam z utęsknieniem. Bo tak na dobrą sprawę to ja wciąż tej weny nie odzyskałem. Posty na blogu to ja se mogę nawalać, cóż to za robota wziąć do kupy parę trudno wymawialnych i przez wielu niezrozumiałych słów i poskładać w miarę logiczną całość, ku uciesze czytającej gawiedzi. Z takim opowiadaniem to zdecydowanie gorzej jest. Odpowiednie dialogi, coby dobrze odzwierciedlały charakter postaci, koncept moralizatorski ( czasami ), adekwatny do danej sceny opis, odwołania do innych utworów ( to bardzo ciekawy i dający wiele interesujących rozwiązań fabularnych zabieg ), dobre stopniowanie poszczególnych, następujących po sobie punktów zawartych w fabule, do tego jakieś "coś", żeby czytelnik poczuł się tym cosiem zszokowany i oczarowany zarazem i z chęcią przeczytał kolejne opowiadanko. Kurde, to zdecydowanie nie jest takie łatwe. Ale wena wróci, to wszystko się stanie łatwe. Czekajcie tylko, jak już ten zbiór się napisze. A wtedy... Nie zdziwcie się, jak ujrzycie moją osobę w jednej z telewizji śniadaniowych. Wiem, nisko mierzę ( zatrważająco nisko nawet ), ale od czegoś trza zacząć. Nie od razu przecież zgłosi się Steven Spielberg z opcją podpisania lukratywnego kontraktu obejmującego sfilmowanie pięciu moich kolejnych nie napisanych jeszcze powieści, nie?

P.S
Podczas niemocy twórczej nawiedził mnie Peter ( ten Szwedzki ). Temu to się wena chyba nigdy nie kończy.