Pozdrowienia ze słonecznego - przynajmniej na razie, bo zdaje się że zaraz zacznie padać - Świnoujścia! Uprzedzam jednak, nie oczekujcie jakiś kolejnych szałowych opisów z tych moich wakacji, bo po prostu są one jakoś wyjątkowo nudne... Przynajmniej w tym Świnoujściu, gdzie nie ma ekipy, ani nawet jednej osoby z którą można byłoby zrobić coś nadającego się do opisania na tym blogu albo po prostu pójść na imprezę.... Niemniej jednak przydarzyła mi się jedna ciekawa rzecz. Otóż idę sobie kulturalnie ku w niedzielę do kościoła, wchodzę do środka jak gdyby nigdy nic i patrzę, że przy ołtarzu stoi jakiś mężczyzna... Wpierw okazało się że będzie robił oprawę muzyczną mszy. Spoko. A potem okazało się, że to większa szycha niż można by przypuszczać! Bowiem tym grajkiem z gitarą okazał się pan Bogusław Olszonowicz, występujący pod nazwą "Duval". Macie prawo nie kojarzyć, bo ja też bez bicia przyznam się, że szanownego muzyka nie kojarzyłem. Później jednak dowiedziałem się, że gra już kilkadziesiąt lat, występował przed Papieżem, na oczach Szwedzkiej pary królewskiej i nagrywał z Czerwonymi Gitarami - a więc wyrósł z polskiej sceny big - beatowej, która dała podwaliny pod mocniejsze brzmienia. Poza tym dzielił również scenę z wieloma znanymi polskimi artystami... No i udało mi się z nim przeprowadzić wywiad! Uznałem to za świetną myśl - First, fajnie będzie opublikować na blogu kolejny wywiad z ciekawą osobą, która wiele już w swej muzycznej drodze przeszła, Second, zawsze to jakieś doświadczenie dla BelleCo, który notabene gra w podobnym stylu ( dobra, może z trochę bardziej rockowym feelingiem i zacięciem :p ) :) Miłej lektury!
1. Kiedy zaczął pan swoją muzyczną
drogę?
Już pod koniec nauki w szkole
podstawowej, a była to połowa lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, z kolegami w
klasie założyliśmy zespół bitowy. Uczyliśmy się gry na gitarach „rozpracowując”
chwyty, czyli akordy do popularnych wówczas piosenek, które śpiewały takie
zespoły jak: „Czerwone Gitary”, „Czerwono-Czarni”, „Niebiesko-Czarni”,
„No-To-Co” itp.
2. Czy od zawsze ciągnęło pana do
gitary?
Tak, podobnie, jak zdecydowana
większość nastolatków w tamtych czasach, chciałem grać na gitarze. Umiejętność
posługiwania się tym instrumentem nobilitowała w towarzystwie. Ktoś, kto grał na
gitarze łatwiej był akceptowany przez rówieśników.
3. Kiedy powstały pierwsze pana kompozycje? Od początku
były utrzymane w klimatach chrześcijańskich?
Pierwsze moje kompozycje
powstały pod koniec lat sześćdziesiątych. To były piosenki okolicznościowe, np.
z okazji urodzin mojej babci, zaś na początku lat siedemdziesiątych
skomponowałem dość popularną piosenkę: „Dziękczynienie”, albo jak inni ją
tytułują: „Tyle dobrego zawdzięczam Tobie Panie”.
4. Nie jest tajemnicą, że współpracował pan również z
Czerwonymi Gitarami, a więc jednymi z czołowych przedstawicieli polskiej sceny
big - beatowej. Mógłby pan przybliżyć kulisy tej współpracy?
To długa historia. Tak się
złożyło, że w połowie lat osiemdziesiątych zaprzyjaźniłem się z jednym z
członków Czerwonych Gitar, Bernardem Dornowskim. Ben bardzo lubił moje piosenki
religijne, mieszkał na terenie jednej z parafii, w dzielnicy Gdańska o nazwie
Zaspa, gdzie zespół „Duval”, którego byłem założycielem i członkiem często
koncertował. Kiedy w czerwcu roku 1987 przyjechał do Gdańska Jan Paweł II, w
przeddzień pamiętnej Mszy świętej na Zaspie zorganizowaliśmy wspólnie z ks.
Zygmuntem Słomskim – znanym kompozytorem i muzykiem gdańskim - w kościele św.
Kazimierza na Zaspie nocny koncert dla pielgrzymów, którzy już wieczorem 11
czerwca przybywali na plac, gdzie Ojciec Święty miał sprawować Eucharystię dla
świata pracy. Wówczas zaprosiliśmy do współpracy Bernarda Dornowskiego, z którym
zaśpiewaliśmy kilka piosenek. Od tego momentu nasza znajomość przerodziła się w
przyjaźń. Wiele lat później, kiedy Papież Jan Paweł II po raz drugi miał
przyjechać do Gdańska, Bernard Dornowski i Jerzy Skrzypczyk przyszli do mnie –
wówczas dziennikarza Gdańskiego Dwutygodnika „Gwiazda Morza” – żeby wspólnie
uradzić, jak to zrobić, żeby móc wystąpić podczas Mszy świętej papieskim na
sopockim hipodromie. Jakoś to się udało załatwić. Kidy zapadła owa decyzja,
przez wiele, wiele godzin ćwiczyliśmy utwór „Ave Maryja” F. Schuberta, który w
efekcie został wykonany w Sopocie 4 czerwca 1999 r. Jakiś czas później, z
Bernardem Dornowskim i Witoldem Frasunkiewiczem, stworzyliśmy formację „Bernard
Dornowski i Przyjaciele” w której śpiewałem wszystkie utwory Seweryna
Krajewskiego. Wspomnę, że zanim wyszliśmy na scenę, przez blisko rok
pracowaliśmy nad repertuarem, wokalem, techniką grania itp. To była prawdziwa
szkoła pokory…
A niezależnie od tego
prowadziłem działalność w twórczą w zespole „Duval” i moją pracę
dziennikarską.
5. Spotkał się pan kiedyś z jakimiś nieprzyjemnymi
uwagami, docinkami z tytułu wykonywanej muzyki? Jakby nie patrzeć, nie wszyscy w
tym kraju są chrześcijanami.
Na szczęście nie spotkałem się
nigdy z docinkami, że jestem muzykiem religijnym. Sprawa wiary jest dla mnie
najważniejsza, stąd, nawet gdyby ktoś próbował dyskredytować moje poglądy na
zasadzie wyśmiania czy kpiny, potrafię się do tego zdystansować. Powiem inaczej,
częściej spotkałem się z chęcią porozmawiania na temat wiary. A to już zmienia
postać rzeczy.
W moim wypadku, muzykę, którą
wykonuję i tworzę częściej nazywam „religijną”, aniżeli „chrześcijańska”.
Dlatego, że zawsze chciałem wraz z moimi kolegami z zespołu „Duval”, żeby to, co
robimy było oprawą liturgii Mszy świętej. To bardzo ważne, ponieważ dla katolika
Eucharystia jest najważniejsza, a muzyka ma być jedynie jednym z elementów
pozwalających na głębokie przeżycie tego misteryjnego spotkania z Chrystusem. Z
tego też powodu, Mszy świętej nie traktujemy jako koncertu, a raczej – poprzez
wspólny z wiernymi śpiew – zachętę do aktywnej postawy podczas Mszy świętej.
Jeden z biskupów, jeszcze u początków działalności „Duval” powiedział, że jeśli
z nami nie będą w kościele śpiewali ludzie, to ta działalność nie będzie miała
sensu. Te słowa są dla mnie zawsze wyznacznikiem tego, co w tej dziedzinie
robię.
6. Jak to jest z pisaniem tych piosenek? Czy
komponowanie utworów o tematyce chrześcijańskiej przychodzi panu łatwiej niż
o innej?
Na sposób, czy technikę pisania
piosenek nie ma reguły. Jest to aktywność, którą generuje emocja. Bywa, że jakiś
utwór powstaje błyskawicznie, z chwili na chwilę, inne zaś, znacznie dłużej. W
miarę upływu czasu i zdobywania doświadczenia, człowiek jest coraz bardziej
wobec siebie, i tego co robi, wymagający, stąd aktualnie, piosenki powstają
znacznie dłużej. Podobnie jest z ich tematyką. Czasami, kiedy coś człowieka
poruszy, a jest to sprawa niekoniecznie sakralna, wówczas przelewam to na papier
i próbuję oprawić muzyką.
7. Z tego co wiem, występował pan również przed Papieżem
Janem Pawłem II. Jakie to uczucie grać przed tak wielką
osobą?
Dwukrotnie miałem możliwość
śpiewania w obecności Papieża-Polaka. Trudno powiedzieć w tym wypadku, że
wyłącznie przed Janem Pawłem II, bo zawsze były to okoliczności, że była większa
liczba osób. Pierwszy z takich koncertów odbył się w Rzymie na Placu Farnese
podczas oficjalnych uroczystości z okazji 600-lecia kanonizacji św. Brygidy.
Wówczas widzami tego występu była para królewska ze Szwecji wraz z osobami
towarzyszącymi i dyplomaci Włoch. Ten występ zawdzięczamy zaprzyjaźnionemu z
nami legendarnemu kapłanowi gdańskiemu śp. ks. prałatowi Henrykowi Jankowskiemu,
który był proboszczem jedynej w Polsce parafii pw. św. Brygidy. O drugim z tego
rodzaju występów już wspomniałem, bo było to wykonanie pieśni „Ave Maryja” z
„Czerwonymi Gitarami” w Sopocie. Pytanie zaś, „jakie to uczucie grać przed tak
wielką osobą”, no cóż, są to doznania z gatunku takich, o których pamięta się
przez całe życie. I to w szczegółach…
8. Z racji tego, iż blog ten obraca się głównie wokół
muzyki rockowej, bluesowej i metalowej nie sposób o te gatunki nie spytać.
Interesuje się pan trochę - po trochu z racji uprawianego stylu - polską sceną
chrześcijańskiego rocka? Może kojarzy pan takie zespoły jak choćby 2Tm 2,3 lub
Pneuma?
Moim zdaniem tzw.
„chrześcijański rock” podejmuje nieco inne zadania, niż moja, łagodna forma
muzyczna. Przyczyn jest wiele. Inne są współcześnie możliwości prezentacji tego
rodzaju muzyki zarówno w formie artystycznej, technicznej, jak i koncertowej.
Dziś jest możliwe zorganizowanie profesjonalnie przygotowanych i
przeprowadzonych koncertów ewangelizacyjnych typu „Przystanek Jezus” czy jak w
Gdańsku: „Katolicy na ulicy”. Utwory stylistycznie nie różnią się od sceny
rockowej świeckiej, ale wyróżnia je treść.
Poza tym, współcześni muzycy są
znacznie lepiej przygotowani do wykonywania tego rodzaju działalności, posiadają
doskonały sprzęt. Naszą działalność cechował pewnego rodzaju romantyzm. Sami
uczyliśmy się grać na instrumentach, które w większości wypadków wykonywaliśmy
własnoręcznie, bo nie było ich w sklepach. Wiedzieliśmy, że w tej aktywności
wyważamy tzw. „otwarte drzwi”, ale z kolei nie było nikogo, kto mógłby coś
doradzić, zaproponować. Byliśmy na Wybrzeżu pierwsi, a zatem po prostu było
inaczej.
9. Czy uważa pan, że młodzi chrześcijanie powinni
propagować swoją wiarę z pomocą muzyki?
Muzyka jest jedną z form
ewangelizacji. Najważniejszy jest jednak osobisty przykład. Papież Jan Paweł II,
dziś błogosławiony, mówił o tym, że świat potrzebuje świadków Chrystusa. Można o
Panu Jezusie pięknie mówić, uzasadniać głęboko wszystkie prawdy wiary, ale co z
tego, jeśli ten, kto o tym mówi nie stosuje się do nich. Dlatego muzyka, która
jest bardzo nośna i trafia do najgłębszych pokładów ludzkiej duszy daje duże
możliwości, by propagować wiarę, ale to, czy młodzi powinni, czy nie powinni to
robić, to zależy od ich wyboru. Ja twierdzę, że warto pójść tą drogą, jeśli Pan
Bóg dał ku temu odpowiednie talenty.
10. Jakie rady dałby pan początkującym chrześcijańskim
kapelom?
Przede wszystkim w muzyce
religijnej – o tym wspomniałem przed chwilą – powinna być odpowiednia formacja,
przygotowanie wnętrza. Bo to z niego wypływają pozostałe elementy: sposób
zachowania przed widzem, nastawienie do głoszonych treści, zaangażowanie. Trzeba
pamiętać, że choć wydaje się nam, że potrafimy już dużo, to nigdy nie wiemy
wszystkiego i warto zachować do siebie i swojej aktywności stosowny dystans.
Zawsze mi imponowało to, że kiedy miałem możliwość koncertowania z artystami
znanymi z estrady, np. Krzysztof Krawczyk, Halina Frąckowiak, Justyna
Steczkowska, Piotr Szczepanik, Krzysztof Daukszewicz (już nie wspomnę o
Czerwonych Gitarach), to byli to zawsze ludzie pokorni i bardzo życzliwie
nastawieni do innych, szanujący odbiorcę. Nie było w ich zachowaniu bufonady,
czy jakiegoś próżnego gwiazdorstwa. A poza tym, dobrze jest, jeśli zespół, czy
wykonawca solowy, ma świadomość celu, jaki chce osiągnąć, czy jest to muzyka
estradowa-koncertowa, czy tak jak u mnie, służebna, która – chciałbym - aby była
propozycją modlitwy, czymś, co nie będzie obojętne dla odbiorcy, co spowoduje
jakąś osobistą refleksję.
Poniżej macie jeszcze plakat wspomnianego zespołu "Bernard Dornowski i przyjaciele", przedstawiający band na tle domu b. prezydenta Lecha Wałęsy, gdzie grali na jego imieninach.
A tymczasem wszystkim tym, którym skończył się urlop i musieli wracać do pracy, oświadczam - idę sobie pobiegać na plażę, pomoczyć w morzu, a potem usiąść i wypić zimne piwko w knajpce przy Świnoujskiej promenadzie, ha, ha!