piątek, 23 listopada 2012

Nagroda dla dziewczynek

Z racji tego, iż na piosenkę wciąż nie mam najmniejszej weny, to postanowiłem wiersze napisać, co by nie było, że obiecuję nagrody a potem w konia robię :) 

Kerynia więc, jest kobietą przebojową. Tak
szaloną, że aż strach. Podarowałbym jej mak
jakiś, lecz to chyba mało uroczysty kwiat.
Z miłością ogromną do zwierząt podbije świat!
W unihoka grywa, a i w gałę haratnie.
Karolina się nazywa. No, też ładnie. 
Mazury! Krzyczy serce jej, rozpalone jak
blacha na słońcu. Niczego jej chyba nie brak,
patrząc na zdjęcie. I na tym chyba zakończę.
Choć mógłbym więcej pisać, fajna jest. Tak sądzę.

Powyższy utwór jest przykładem wiersza 13 -sto zgłoskowego ( Dobrze myślicie - tak jak w "Panu Tadeuszu" :D ), podanego w sposób luźny, co chyba widać i czuć.
Jest parę epitetów, porównań i innych form stylistycznych, żeby nie było, że wiersz nie prezentuje żadnych walorów artystycznych ;)

Anna Maria, Głuchowska też,
Piękna dziewczyna też chyba.
Opisała się wzdłuż i wszerz.
W muzie czuje się jak ryba
w wodzie. Grywa na gitarce
I nie gorzej także śpiewa.
Kocha sport - chłopaków w walce
i auta. Czasem też miewa
wenę, to recenzje pisze.
A, i książki czyta także.
Mówiąc tak troszczeczkę ciszej,
 To fajne dziewczę, a jakże!

Tutaj mamy z kolei przykład ośmiozgłoskowca o budowie rymów abab. Jakoś mi to wyszło, mam nadzieję;)


Ach, Dragona... Z racji tego iż niewiele o sobie napisała, to najlepszy dla niej będzie chyba limeryk :)

Mother of Rock,
Niewyżyta i szurnięta
Bloga prowadzi
Koniec
Chyba.

No co? To też jest forma sztuki, choć już dosyć abstrakcyjna, jakkolwiek miało by to nie zabrzmieć.

No i Demetria jeszcze została. To dla niej może fraszka ( albo coś na jej kształt ) krótka, bo bez bicia że już dziś nie mam głowy do kolejnych epickich 13-sto zgłoskowców :)

Demetria, Demetria, co za kobita,
Krzyczy za nią jej cała świta.
Jak za królową, chodzą chłopaki,
Za jej serce poszliby do paki.
I cóż z tego, że to tylko jej marzenia - 
Spoko jest, bez wątpliwości cienia.

No, na tym już chyba koniec. I tak dobrze, że o tej porze udało mi się napisać takie teksty. Nie bez powodu chyba zapomniałem, że nie mam dziś pierwszej lekcji i przyszedłem wcześniej.
Pamiętajcie - dzisiaj półmetek :) Będzie co opisywać·...




sobota, 17 listopada 2012

Powrót ( NIE do przeszłości )!

Po burzliwym okresie jakim były ostatnie miesiące, dni a patrząc z teraźniejszej perspektywy nawet godziny czy minuty (ostatnie zaliczenia na koniec trymestru) doszedłem w końcu do wniosku, że czas do pisania na moim jak dotąd najbardziej znanym dziecku ( takie mi się określenie walnęło no ) powrócić. Po raz kolejny skłania mnie ku temu nieopisana radość wynikająca z samego pisarstwa i możliwość sprezentowania swych myśli światu.
Jednakże dodatkowym bodźcem który dał mi impuls do wskrzeszenia postów był także zaskakująco wręcz pozytywny odzew ze strony czytelników. Zarówno w środowisku, w którym się na co dzień obracam, czyli np. szkoła, czy podwórko ( tu szczególny ukłon w stronę niejakiej Martyny H. [ muszę chronić jej dane osobowe; nie mogę przecież napisać że ma na nazwisko Horoszczak ] i jej rozpaczliwych błagań o jakiś nowy tekst na blogu ). Podsumowując: Dekadencja jeszcze nie nadchodzi.  

W tym miejscu należałoby chyba napisać, co też to w czasie nieobecności porabiałem. Chciałbym się móc poszczycić, że dzięki ostatnim wydarzeniom mojego jakże ciekawego życia doznałem swoistego katharsis i przychodzę teraz z głową wypełnioną milionami pomysłów na teksty, ale nie mogę. Siedzę przed kompem w szkole, czekam na autobus wraz z uroczą Agatą siedząca obok która dowie się że o niej wspomniałem dopiero jak zobaczy gotowy post na stronie i próbuję wyklepać spod palców jakieś słowa, które mogłyby przyciągnąć nowych czytelników. Cholera, to wcale nie jest takie łatwe, serio.

Najlepiej więc chyba będzie, jak powybieram co ciekawsze fragmenty z ostatnich dni. Obszerna relacja minionych <prawie> trzech miesięcy będzie prawdopodobnie nudna, bo rzecz jasna nie każda chwila jest godna poświęcenia jej odrobiny uwagi, nawet w życiu takiego człowieka jak ja ( nie żebym się jakoś próbował wybijać ponad innych ).

Dobra więc... Na początek istotnym może być chyba fakt, że ściąłem włosy. Cholera, nie sądziłem że jeszcze kiedykolwiek w życiu wypowiem podobne zdanie. Przychodzę sobie kulturalnie do fryzjera i proszę o podcięcie trochę więcej niż końcówek ( gdyby chciało mi się wracać, to bym słowo "trochę" podkreślił ). Zadowolony siadam na fotelu, tym bardziej że fryzjerka w gruncie nie była brzydka ( choć nie mój typ ) i spokojnie czekam na podcięcie. Ja rozumiem, że u fryzjera milimetr centymetrowi równy, ale ona mi uwaliła pół głowy ( dobra, głowy to może nie, bo bym dopiero dziwnie wyglądał. Swoją drogą, ciekawe którą połowę głowy byłoby mieć lepiej, od uszu w górę czy od uszu w dół? Tak na makabryczne przemyślenia mnie wzięło ). Z tego miejsca pragnę więc zaapelować do rządu państwowego najwyższego i jego przedstawicieli z sejmem włącznie o zajęcie się reformą polskiego fryzjerstwa, bo to jest narodowa klęska i porażka! My się autostradami przejmujemy, a tu nasze włosy są w niebezpieczeństwie, z każdej strony zagrożone nieudolnością kadry, która tylko na papierze jest wykwalifikowana ( dobra, dobra być może trochę przesadzam, ale wzburzony jestem, to się wyładować próbuję )! 
Poza tym małym szczegółem to jeszcze warto by wspomnieć o półmetku chyba. A tak kurka, starzeję się i o to już nadchodzi półtorej roku mojego bytu w czymś, co zwykło się nazywać Liceum Ogólnokształcące. Krótkie podsumowanie tego minionego czasu? Hmm... To może inaczej, przedstawię mniej więcej stan, w jakim się znajdowałem w poszczególnych okresach. Więc:
- Początek szkoły: Super! Wow! Będzie dobrze, będzie fajnie! Tyle miejsc nowych, ludzi, nauczycieli, cud miód normalnie!
- Połowa I trymestru ( tak, ktoś, prawdopodobnie nie do końca w pełni władz umysłowych, wymyślił sobie u nas trzy trymestry zamiast dwóch semestrów jak w każdej normalnej cywilizowanej szkole ): Spoko, początki bywają trudne, muszę się wziąć w garść.
Końcówka I trymestru: Ku*wa, nie zdam.... Pierwszy raz w życiu nie zdam...
Końcówka II trymestru: Ktoś mnie chyba spytał wtedy, jakie mam plany na sierpień. Ledwo się powstrzymałem, by go delikatnie mówiąc nie poturbować. 
Początek III trymestru: Uff, zdałem! Dobra będzie lepiej, na pewno.
Końcówka III trymestru: Już w uszach dźwięczy " Hotel California ", przed oczami rajskie plaże, dziewczyny, drinki z palemką. a tu nagle nauczycielka staje przed nosem: " No, panie Pawle, wakacje macie już chyba zaplanowane, sądząc po ocenie z ostatniego sprawdzianu ". I tak oto miast The Eagles w umyśle rozbrzmiewała stara, nieśmiertelna rodzicielska wiązanka, która prawdopodobnie jest najbardziej znaną i powielaną pieśnią na świecie, trwająca nieprzerwanie od setek lat: " Synek, cholera, do pokoju marsz i uczyć się! Szlaban! Na komputer, internet, na wszystko! " Prawdopodobnie te kilkanaście czy kilkadziesiąt lat temu tekst zawierał trochę inne słowa, no ale sens ogólny został zachowany. Na szczęście, po wielu morderczych chwilach udało mi się jakoś przebrnąć. 
I trymestr drugiej klasy generalnie wyglądał podobnie do trzeciego, ale też jakoś się prześlizgnąłem. Dobrze, że wszystkie te chemie, biologie, geografie czy fizyki już odpadają bo bym psychicznie się wykończył. Teraz już na serio będzie lepiej, bo zostaną tylko te przedmioty które lubię. Więc nogi na ławkę i mogę spać ( he he ). 

Wracają jeszcze do półmetku... To się gruba impreza szykuje prawdopodobnie. Podobno mają być takie balety, że nawet Thomas Anders z Dieterem Bohlenem planowali się znowu do kupy złożyć i przylecieć, ale zdaje się że im samolot nawalił ( ha, Dreamlinera nie mieli! ). Za to będzie Oxygene, etatowa weselna kapela, które do spółki z paroma innymi kapelami w regionie objeżdża okoliczne wsie wzdłuż i wszerz, dając pokaz swych wirtuozerskich umiejętności ( co by nie pisać, kasę trzepią ). A, i na kolację pierogi zapowiedzieli. To grubo.
Jeśli chodzi o napoje ( nie, nie o coca - colę ), to każdy we własnym zakresie. Wbrew pozorom nie dlatego, żeby niepowołane do przechwycenia trunków osoby z kręgów zbliżonych do rodzicielskich ( nie chcą się po prostu przyznać, że słabe głowy mają! ) nie zrobiły dymu, ale żeby każdy był zadowolony. No bo jakby np. każdy przyniósł króla polskiego który dowodził w bohaterskiej bitwie pod Wiedniem w 1683 ( nie kapną się, jak to tak napisałem? ) albo północnego sąsiada kraju naszego zza morza, tego po prawej bardziej to przecież komuś mogłoby się to nie spodobać. A tak każdy przynosi co chce i wszyscy zadowoleni ( oj, będą zadowoleni pod koniec imprezy ). Obszerna relacja z pewnością się pojawi.

Kończąc więc już na dziś pragnę napisać, że tekst zacząłem pisać wczoraj, czekając na autobus, a kończę teraz, gdy go zaraz opublikuję, jakby ktoś nie skumał. Oczekujcie nowego posta niedługo! ( Cholera, ja wciąż tej piosenki dla dziewczynek nie mam... )