środa, 26 czerwca 2013

Impreza! ( Inna niż wszystkie )

Dobra. Przystępuję do tego posta o godzinie 23:55 czasu polskiego, według zegarka mojego ( rym niezamierzony, serio ). Generalnie rzecz biorąc wstawiony nie jestem, ale z drugiej strony trzeźwy człowiek nie zasiądzie do pisania jakichś wypocin na bloga o tak bestialskiej porze. Umówmy się więc, że mój stan oscyluje wokół "nieogarniętego trzeźwego, z tendencją do sprawiania wrażenia lekko wstawionego". Tak, to chyba dobre określenie.
Ale ja tu tak nie po kolei w ogóle... Zamiast rzucić jakieś siema, od razu walę o trzeźwości... :p No cóż, tak to jest z dzisiejszą młodzieżą. Mimo wszystko jednak, spróbuję zacząć od początku...

Legendarna już, w wielu parafialnych kręgach posiadająca nawet status kultowej grupa Belle Co oficjalnie zakończyła sezon. Jak może cokolwiek zakończyć kapela grająca chrześcijańskiego rocka, zapytacie... Kurde, sam się nad tym zastanawiałem właśnie. A życie udzieliło mi chyba nieco zaskakującej, ale jakże zarąbistej odpowiedzi!
Po południu skiminiłem, że w wieczornych godzinach nasz super band robi imprezę na zakończenie sezonu, w domu basisty. Zauważyłem dwa minusy: Środek tygodnia no i fakt, że to jednak kapela chrześcijańska. Kurde, jak to czasami człowiek pozytywnie może się przejechać... 
Imprezę zaczęliśmy nietypowo ( jak na imprezowe standardy ): Pojechaliśmy zagrać koncert do domu opieki społecznej, czy jak to się tam nazywa ( zawsze z tą nazwą miałem problem, w tym stanie to już wybitnie ). Do starszych osób, znaczy się. Nie no, po prostu party hard. W gruncie rzeczy jednak nie było źle, ludziska nieźle się bawili. Szczególnie jeden czarnoskóry osobnik, młody jakiś taki. Świetnie klaskał. Tak, też się zastanawiam skąd się wziął czarny w domu opieki społecznej w Taciszowie. Z racji jednak tego, że nie należę do Ku klux klanu i nie poważam żadnych segregacji natury rasowej, etnicznej, subkulturowej czy płciowej ( no, tu akurat są wyjątki... :p ), powiem tylko, że koleś wyglądał na całkiem równego gościa. Gdy skończyliśmy nasz akustyczny koncert otrzymaliśmy w podzięce całkiem smaczne wypieki. A, i cholernie słoną kiełbasę, jak stwierdził klawiszowiec. 
Po koncercie miała zacząć się prawdziwa impreza.... Nie spodziewałem się, że pojawią się napoje zawierające w sobie więcej procentów niż woda źródlana. A jednak, kurde, a jednak.... Wbiliśmy całą kapelą do sklepu, zamawiając ( jak to brzmi, ty ) dwie cytrynówki, czy co to tam za szachrajstwo było. W każdym razie cholernie kopało. W dodatku basista miał jeszcze w domu czystą i jakieś winiacze. Jak to ładnie, z wykwintnym sarkazmem ujął klawiszowiec: " Ta, chrześcijańska kapela... ". Treściwe. 
W domu czekały już na nas specjały z grilla... Kiełbasa, skrzydełka i karkówka, jak się nie mylę. Walnęliśmy śpiewną modlitwę przed jedzeniem, wszak przecież jesteśmy tą chrześcijańską kapelą, i przystąpiliśmy do konsumpcji. A potem... No cóż. Nie można było dopuścić, że te cytrynówki i reszta się zmarnowały. I tu kolejny myk: Pamiętacie Kasię, tę cudną skrzypaczkę? Kurde, ty. Nie piła. Nie wiem, czy należę do większości kolesi tutaj zaglądających, ale zaimponowała mi. Nie pijąca skrzypaczka, w dodatku chyba całkiem inteligentna, jeśli dobrze obstawiam. Toż to w dzisiejszych czasach zjawisko wręcz paranormalne. Abstrakcja. Kosmos. Stan, którego ludzki umysł być może nie potrafi nawet ogarnąć. Znaczy to, że na tym świecie są jeszcze dziewczyny, którym nie w głowie imprezowanie do ostatniej kropli trzeźwej krwi i przystawianie się, jakby nie wiadomo co chciały. Wierz cie mi, wystarczy się walnąć na dysk, żeby to przeżyć. Sam tak miałem nie raz. Nie wspomnę, jakie propozycje padały... No debilizm, po prostu. A tu ci dziołcha wyskakuje, że nie pije... Nie no, teraz to szacunku do niej nabrałem jak nie przymierzając zwierzęta do króla lwa ( ma ktoś lepsze porównanie? Nie? No cóż. Durne, ale aktualnie w mej głowie nie ma pomysłu na bardziej obrazowe i treściwsze ). 
Żal mi tylko, że musiałem się zwijać dosyć szybko z imprezy. Co prawda dzisiaj też złapało mnie lekkie nieogarnięcie, szczególnie z początku, ale w miarę rozwoju party rozwijałem się i ja :) Aha, i brawa dla córki basisty, która dała świetny koncert, grając na keybordzie " Nie zadzieraj nosa ". No i rzecz jasna życzenia dobrej zabawy na trampolinie... Bo basista, proszę ja was, jak przystało na ojca ( nie pytajcie ) skołował całkiem niezłą trampolinę. Taką do skakania ( jakby były jakieś inne, nie? ). Szkoda, że nie zdążyłem wypróbować... Ale dziewczyny chyba miały niezłą uciechę :p 
Na koniec naszła mnie taka dygresja.... Czy ktoś kojarzy jeszcze kultową bajkę "Fineasz i Ferb"? No, to tam był taki jeden genialny odcinek z imprezą w tle. Kurde, osiemnastka na karku, a mnie wciąż od sześciu lat nie przerwanie to bawi... :p 

" To nie impreza, tylko kameralna posiadówka! Czad imprezka! Czad imprezka! " 



P.S. Z racji tego, iż jestem, jak pamiętacie, w stanie "nieogarniętego trzeźwego, z tendencją do sprawiania wrażenia lekko wstawionego" tekst nie jest do końca klarowny i ogarnięty. No i krótki trochę. Rano się pewnie trochę wkurzę, że to napisałem w taki sposób, ale cóż. Show Business. Nie wiem co to ma do rzeczy, tak właściwie. :D
 
  

środa, 12 czerwca 2013

Post dla pani z angielskiego

Today na ten jakże skromny blog prawdopodobnie zajrzy pewna szanowana wszem i wobec osoba, która swoją klasą, wyrafinowanym poczuciem humoru i niepodważalnym autorytetem podniesie rangę wpadających tutaj gości, dodatkowo czyniąc tę stronkę z pewnością popularniejszą ( wiadomo, jeśli na twojego bloga wpada powszechnie znana osobistość zainteresowanie powinno skoczyć ). Rozchodzi się mianowicie o moją panią z angielskiego. No, może nie do końca jest to postać z pierwszych stron gazet, niemniej jednak spora liczba osób z mojego liceum powinna ją kojarzyć ( Wiadomo - bez nazwisk ), a osoby z mojego liceum stanowią sporą część osób tutaj wpadających ( zastanawiam się, czy użycie słowa "osoba" w jednym zdaniu tyle razy jest dopuszczalne przez pana Miodka? ). Post ten piszę bez specjalnego pomysłu ( choć takowe już mam ) na jakąś głębszą refleksję czy pasjonujący opis którejś z moich życiowych przygód, po prostu jest on moim wyrazem szacunku i pełnej aprobaty dla innowacyjnych oraz skutecznych metod nauczania mojej pani, jak również dla jej nastawienia do swoich uczniów ( Pewnie oceny mi to z angielskiego nie podniesie, ale zawsze warto próbować ). Więc, szanowna pani z angielskiego niezależnie od tego kiedy będzie pani czytać te słowa, proszę się nie krępować z uszczypliwymi komentarzami, śmiechami, docinkami czy innymi uwagami. I tak pewnie oberwę jutro na lekcji za te jakże bezczelne i śmiałe słowa... 
Mimo iż całkiem pozytywne, w gruncie rzeczy. 

P.S. Wszelkie teksty i słowa mogące wywołać oburzenie na twarzy pani albo i napady szału bądź złości użyte zostały całkowicie przypadkowo, mając jedynie na celu podkreślenie poprawności stylistycznej zastosowanych wyrażeń, utrzymania właściwego tempa tekstu oraz - po prostu - rozśmieszenia osób z liceum, które tutaj zaglądną. Serio, bardzo panią lubimy... ( Za te słowa to już się ocena wyżej należy jak nic ! )

Myślałem, co by tu wybrać dla pani za piosenkę jakąś... I
Stare dobre małżeństwo - "Makatka dla pani od angielskiego"


No, bez żadnych podtekstów w tekście rzecz jasna ( trik słowny celowy, też dla łachu w zasadzie ), się rozchodzi tylko o to, że to piosnka o pani z angielskiego... :p

środa, 5 czerwca 2013

Jak dostałem kosza

Kurde... Wczoraj wydarzyła się sytuacja, w której dane mi było uczestniczyć po raz pierwszy w życiu... No centralnie, jak w mordę strzelił. Z tytułu posta możecie się już domyśleć, o co chodzi... 
W zasadzie to czuję się... dziwnie. Z jednej strony najchętniej bym coś rozwalił, z drugiej poszedłbym się gdzieś schlać, a z trzeciej ( tak, jestem herosem i mam zawsze kilka stron ) walnąłbym się na łóżko i na okrągło słuchał Opeth albo Katatonii. I nie wiem też do końca, czy chce mi się płakać, czy też śmiać... Choć w tym momencie zdecydowanie bardziej to ostatnie. Ale, zacznijmy wszystko od początku... No, prawie od początku.
Wczoraj, wskutek pewnych pogmatwanych przeżyć, durnych jakby nie patrzeć z mojej strony zachowań zmuszony zostałem do poważnego porozmawiania z pewną osobą płci żeńskiej. Z tej okazji postanowiłem przygotować sobie dwustronicową przemowę ( kartki w formacie A4 ), używając najlepszych i najbardziej podstępnych mi znanych technik psychologicznych (  Cóż, nie owijam w bawełnę chociaż ) stosowanych w rozmowie. Żeby jednak nie było, że jestem podstępnym szalbierzem i mentalistą powiem na swą obronę, że cały ten tekst... Wypłynął z głębi, no ( Cholera, ckliwie to jakoś zabrzmiało ). Z założenia był świetny. Co tam był, nadal jest. Najpierw wprowadzam dziewczę w konsternację, nazywając siebie idiotą, potem przepraszam ją za bycie idiotą ( Co za początek, nieprawdaż? ). Następnie wyjaśniam, dlaczego zachowywałem się jak idiota. Wyjaśnienie jest proste - facet przy naprawdę pięknej dziewczynie zawsze zachowuje się jak idiota ( Wg tekstu z kartek dziewczę patrzy teraz z rozdziawionymi ustami, zapisałem to w didaskaliach ). Potem idzie już cała wiązanka - że tak głębokich oczu, śliczniejszych niż wszelkie diamenty tego świata  w życiu nie widziałem ( co jest prawdą ), że jej uśmiech jest piękny i delikatny niczym pierwsze promyki słońca wschodzącego w letni poranek nad morzem ( co również jest prawdą ) a grą na skrzypcach przebija Di Lasso I Vivaldiego razem wziętych ( z tym prawdopodobnie można by polemizować, bo ci dwaj to przecież wybitni wirtuozi; Ale jak oczy widzą taki uśmiech < no i oczy > to i słuch zaczyna słyszeć cudniejsze dźwięki... ). Na koniec miałem rzucić sztandarowy tekst tego tekstu ( chyba jakąś składnie walnąłem czy coś ) - tu pozwolę sobie na cytat - " Ja też po prostu chciałem cię tylko trochę bliżej poznać. I nie myślałem o niczym więcej... Boję się jednak, że przez moje idiotyczne zachowanie pogrzebałem swoje szanse... Dlatego musiałem ci to wszystko dziś powiedzieć ". Genialne, czyż nie? Ta, tylko że to zawsze wszystko ładnie wygląda na papierze. Zapamiętać tekst to nie był problem ( zapamiętać, a nie wykuć; To ogromna różnica ), gorzej z jego odtworzeniem przed dziewczęciem. Spodziewałem się, że jak podejdę i spytam czy możemy pogadać będę odczuwał większy stres, niż miałem, ale język i tak zaczął mi krążyć jak igła w rękach człowieka z drgawkami próbującego cerować pończochę ( serio, nie pytajcie skąd wziąłem to porównanie - nie mam zielonego pojęcia ), w konsekwencji zaplątując się na niemalże na amen. Udało mi się jednak odroczyć czas mojego przemówienia o jakiejś półtorej godziny. Sądziłem, że zdążę sobie wszystko do tego czasu poukładać. I w dużej mierze tak było. Gdy jednak w końcu już miałem się ładnie odplątać, usłyszałem z ust lekko wkurzonego - bądź też zmęczonego - dziewczęcia jedno tylko słowo: Koledzy. I w tym momencie wszystko poszło się je... No, paść, żeby kulturalniej było. Kompletnie mnie zatkało, bo tego w scenariuszu nie przewidziałem... Walnęliśmy więc sobie żółwika i tyle. Nic. Finito. Da capo al fine. The end. Nothing. Nicht. Fin. Tak jak powiedziałem na początku, poczułem się dziwnie. Może będzie to wyglądać buńczucznie, zarozumiałe, nieskromnie i kozacko ale - pierwszy raz w życiu tak na serio dostałem kosza ( nie liczę, gdy przykładowo jakaś dziewczyna nie chciała zatańczyć na dyskotece, bo o takich błahostkach to się kompletnie nie pamięta ). Prosto w ryj, bez pardonu, nie mając czasu na unik czy jakąkolwiek obronę. Nie odezwałem się już potem słowem...
Gdy wróciłem do domu, postanowiłem przeanalizować sytuację. Dostałem kosza. Od dziewczyny, której uroda za każdym razem gdy ją ujrzałem przyprawiała mnie o palpitacje serca, które waliło mi po żebrach jak dzwon w Katedrze Zygmuntowskiej. Z początku więc z leksza się podłamałem. No bo przecież dziewczęta, na których widok dostajesz takiej schizy choć jeszcze ich dobrze nie poznałeś zdarzają się raz na milion...  ( Ostatnio poznałem bliżej taką z ładnych 5 - 6 lat temu, i było całkiem miło, ale mi przeszło ) Później jednak przyszło otrzeźwienie. Spojrzałem na drugą część " Dlaczego dziewczyny... ", moje własne słowa oraz komentarz pod spodem i walnąłem się w łeb. Stary, właśnie dostałeś kosza. Właściwie pierwszy raz w życiu! Czad! I zacząłem się śmiać jak głupi. Kiedyś musiał być ten pierwszy raz... I być może dobrze, że się stał. Cenne doświadczenie na przyszłość. Już wiesz, jak nie podchodzić do dziewczyny. 
A teraz... no cóż. Siedzę sobie przed kompem, piszę tego posta i myślę, że to wszystko to w gruncie rzeczy zabawna dość historia. Chociaż dała mi niezłego kopa ( w pozytywnym tego słowa znaczeniu ). Nadal mam tę dziewczynę za jedną z najpiękniejszych istot tej ziemi, ale kurde, trza mieć jaja i się wycofać. Głupio bym zrobił, padając przed nią na kolana z bukietem róż w ręku, nie? To nawet przy oświadczynach może wyglądać niezręcznie ( jeśli masz bukiet, a nie masz pierścionka oczywiście ). Taa.
Tak więc ja, obdarzony nowym konkretnym bagażem doświadczeń kończę te oto słowa ( szczerze, bardzo jestem ciekaw, co by dziewczę zrobiło, gdyby je zobaczyło < W sensie da mi w mordę czy kopnie w jaja > ) i klikam sobie po raz kolejny "play" na wieży, od nowa włączając "Walk Throguh Fire " Raven, który to genialny album od jakiegoś czasu wciąż rozbrzmiewa w moich głośnikach :) 

P.S. Teraz tak rozumuję, że jednak nie do końca przemyślałem publikację tego posta. Inne dziewczyny to zobaczą i się jeszcze załamią, że moje nerwy mózgowe które odpowiadają za coś co można nazwać uczuciem zaprzedały się - póki co - urodzie jednego dziewczęcia... Ale spoko, za parę dni ( tygodni, miesięcy, lat, dekad? Nie no, joke taki ) mi przejdzie - mam taką nadzieję w każdym razie, chyba że dostałem schizy totalnej - i możecie ustawiać się w kolejce. Pojedynczo najlepiej. Kuźwa, ja to jednak pierdoły pociskam, nie... 
P.S. nr 2. Aha, nie wspomniałem jeszcze o ważnym szczególe. Nie jestem dobry z wróżenia i interpretacji zjawisk niewytłumaczalnych ale fakt że te dziewczę śniło mi się dziś trzecią noc z rzędu chyba zakrawa pod poważną rzecz jakąś? Ta, skończę w psychiatryku. 
 
          

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Czym jest wolność?

Ten post miałem napisać już jakiś ( ładny ) czas temu, zainspirowany komentarzem ptaszora ( znajdziecie go w top 10 komentarzy ), w którym wypowiadał się na temat pojmowania przez metalowców wolności. Miał kurde facet rację jak cholera.
Duże grono młodych ludzi, którzy zaczynają słuchać metalu, od razu robią wszystko by sprawić sobie glany, plecaki - kostki, skórzane kurtki, ćwieki i nie wiadomo co tam jeszcze. A gdy przejdziesz koło takiego na ulicy, spytasz na przykład czy kojarzy Geezera Butlera, to wybałuszy na ciebie oczy. Ja rozumiem, że młodzież w okresie dorastania z natury ma tendencje do manifestowania swojej niezależności i pokazywania wielkiego "fuck" wszystkim mądrzącym się dorosłym. Różnie da się to wyrażać: Można być hip - hopowcem, punkiem, rastamanem czy metalowcem. Moim jednak skromnym zdaniem, jeśli ktoś decyduje się przystąpić do jakiejś subkultury - albo zadeklarować przynależność do niej ( to wbrew pozorom różne rzeczy ) - najpierw powinien poznać skąd się ona wzięła, co stara się sobą reprezentować i czym tak naprawdę jest, dopiero potem obnosić się z całą tą otoczką z nią powiązaną. O manifestacji przynależności to już nawet nie wspominam, bo są ludzie którzy deklarują się np. jako metalowcy a nie znają takich kapel jak Tool czy nawet Saxon. Nie mówię już o znajomości jakichś podziemnych kapel, ale te podstawy chyba trzeba mieć ogarnięte? To raz.
Po drugie, wróćmy do tego ubioru. Rastamani mają dredy, metalowcy długie włosy i tę resztę o której wspomniałem, hip - hopowcy łyse czachy i te czapki z dużym daszkiem a punki chociażby kolorowe irokezy. Każdy członek wpisujący się w wygląd charakterystyczny dla jednej z powyższych subkultur chce manifestować takim wyglądem swoją wolność. Fajnie, chwała mu za to. Ale czy zna pochodzenie tego, co nosi i jak wygląda? Czy zna genezę pokazywanych gestów i znaków? Weźmy takich hip - hopowców. Idę o zakład, że prawie wszyscy sądzą, iż te ich czapki z symbolem Nowego Yorku są charakterystyczne dla ich subkultury. Otóż, mylą się. Nosząc się z takim czymś mogą równie dobrze wyrażać swoją przynależność do tzw. New York Hardcore, ruchu powstałego na początku lat 80, gdy powstawały np. takie grupy jak Agnostic Front. Ci - choć prezentuję inne wartości i muzykę - noszą się w wielu elementach podobnie. Również używają wspomnianych czapek i posiadają krótkie włosy. Ale któryż z hip - hopowców o tym wie? Młodzi adepci metalu również wielu rzeczy o używanych znakach nie wiedzą. Na przykład słynne "rogi szatana" - po prostu corn - czyli połączenie dwóch środkowych palców z kciukiem. O ile jeszcze sporo osób potrafi powiedzieć, że do masowego obiegu ten gest wprowadził śp. Ronnie James Dio, to już samej genezy pochodzenia niewielu wie. Myślą, że Ronnie go wymyślił, aby być bardziej "szatański" i "metalowy" ( w ogóle temat szatana a metalu jest bardzo ciekawy - myślę że  kiedyś skrobnę parę słów i o tych mitach ). Gówno prawda. Ronnie pochodził z rodziny katolickiej, był wychowany w tej wierze. Symbolu corna używała jego ciotka ( czy też babka, już nie pamiętam dokładnie ), gdy zobaczyła na ulicy jakąś dziwną kobietę. Według dawnych tradycji gest ten miał odstraszać czarownice i złe moce. Możecie to powtórzyć jakiemuś głąbowi, który widząc na waszej dłoni ten znak wyzwie was od demonów i zacznie kreślić znaki krzyża. 
Na koniec pragnąłbym poruszyć jeszcze jedną kwestię - najważniejszą moim zdaniem, stricte odnoszącą się do komentarza ptaszora. Drodzy wyznawcy metalu ( bądź też innych subkultur ) - ubieranie się w ćwieki, pokazywanie corna, słuchanie ciężkiej muzy nie czyni was wolnych. Wręcz przeciwnie - ogranicza. Spójrzmy na to logicznie. Jestem młody. Chcę być wolny, niezależny, inny, dołączam więc do jakiejś subkultury. Jednakże żeby do niej dołączyć, to muszę spełnić określone warunki - ubiór, muzyka, gesty. Moment... Mogę się mylić, ale czy pojęcie "wolność" samo w sobie nie uznaje czegoś takiego jak "muszę"? Gdzie mamy więc tę wolność? Można powiedzieć, że to przecież my sami decydujemy, że chcemy wyglądać tak a nie inaczej. Poprawka - to pragnienie przynależności do odrębnej społeczności decyduje za nas, jak będziemy wyglądać. Mnóstwo młodych nie potrafi skumać, jak można być metalem nie nosząc ćwieków, glanów i długich włosów. To nie jest wolność! Wolność to wewnętrzne określanie siebie samego tak, jak się chce. Da się więc słuchać Vadera i nosić czapkę z symbolem NY na głowie. Jeśli się tak komuś podoba, to czemu nie? Zaprawdę powiadam wam - jeśli chcecie przynależeć do jakiejś subkultury,  to się o niej dowiedzcie, a potem SAMI DECYDUJCIE czy chcecie wyglądać tak jak oni. Zbyt wiele mamy durnych młodych ludzi, którzy odeszli od swoich własnych przekonań na rzecz subkulturowych idei, dzięki którym są - jak twierdzą - "wolni". Też tak chyba kiedyś miałem, przez jakiś rok czy dwa lata, kiedy to usłyszałem po raz pierwszy w "Faktach" 40:1 Sabaton. Dosyć szybko przekonałem się, że to kompletny idiotyzm. Wiecie, co mnie do tego skłoniło? A no, nie uwierzycie. Intensywna lektura "Metal Hammer", gdzie podawano recenzje prog - rockowych albumów zahaczających nawet pod pop - rock, zachwyty łysego pana Remo Mendrocha nad metalowymi albumami czy fascynacje Macieja Krzywińskiego geniuszem Boba Dylana.
Aha, chciałem jeszcze coś w kontekście wiary napisać, choć już chyba wyraziłem się na temat w pierwszej części "Jak wygląda metal...". Otóż powtarzam po raz kolejny - metal nie koliduje z wiarą. Bo nie dawał by wolności. Skmińcie sobie np. taki zespół jak Narnia ( chrześcijański power/heavy metal ), albo książkę Marka LeVine "Heavy Metal Islam", w której, jak sama nazwa wskazuje, autor opisuje istnienie metalowej sceny w krajach muzułmańskich.
A ja? Jestem katolikiem, mam długie włosy, uwielbiam bluzy z kapturem, jeansowe koszule, luźne i wygodne buty, bluzki z nadrukami kapel i ich albumami oraz takie, które prezentują coś śmiesznego. Nie pogardzę też fajną koszulą, lubię się przecież czasami schludnie ubrać. Lakierki również mogę założyć, why not. Na niektórych imprezach trzeba mieć jednak trochę kultury i wiedzieć jak się ubrać. Poza ubiorem - z taką samą chęcią pojawię się na metalowym koncercie jak i na dyskotece czy mszy w kościele, a gdy do mojego odtwarzacza włożę "Painkiller" Judas Priest, godzinę później może się tam znaleźć np. "Seeiling to Philadelphia " Marka Knopflera ( choć aktualnie już nie mam, ale wiadomo o co chodzi ). I co? A no. Jestem wolny.

Tak na marginesie: Chciałem wam jeszcze zaprezentować genialny muzyczny twór. Każdy, moim zdaniem, bez względu na to czego na co dzień słucha powinien mieć choć odrobinę szacunku dla tych ludzi. Bo żeby tworzyć taką muzykę tylko za pomocą wokalu i perkusji? Żadnych gitar, basu, klawiszy, niczego! Przed wami Van Canto - jedna z najoryginalniejszych obecnie kapel na power/heavy metalowej scenie!