sobota, 4 stycznia 2014

Wywiad z Maciejem Krzywińskim!

Hej ho, chłopcy i dziewczęta! Dzisiaj mam dla was prawdziwą petardę, która bije na łeb wszystkie moje dotychczasowe "dokonania" w dziedzinie tekstów publicystycznych ( Hm, choć "publicystyczne" to chyba jednak za duże słowo... może lepiej zabrzmi: Wypocin, które próbują wyglądać profesjonalnie i wpisywać się w wyszukane gusta współczesnej masowej ludności. Taak, zdecydowanie. ). Udało mi się przeprowadzić - trzeci już na tym blogu - wywiad. Tym razem jednak z zupełnie innym człowiekiem, którego zasób słownictwa i wysublimowane pomysły zdają się być nieograniczone. Facet ów był dla mnie główną inspiracją ( należałoby rzec, że wręcz pierwotnym impulsem ), dzięki której postanowiłem bawić się w wymyślanie ekstrawaganckich opisów codziennych sytuacji, przeprowadzać wywiady i pisać o muzyce ( Tego ostatniego, mam nadzieję, z biegiem czasu będzie dużo więcej ). Jego nieszablonowy sposób prowadzenia deskrypcji tekstu oraz inteligentny ( a zarazem rozbrajająco śmieszny ) humor nieraz poprawiały mi nie całkiem udany dzień. Mowa tu o Macieju Krzywińskim, jednym z głównych tekściarzy ( Jak sami się przekonacie, w życiu nie powiedziałby o sobie per "dziennikarz" ) polskiego wydania miesięcznika "Metal Hammer", zapalonego miłośnika muzyki i swoistego maniaka Slayera. Uprzedzam jednak, że to nie są wypowiedzi dla zwykłych ludzi. Jeśli jednak jesteś nie-zwykłym człowiekiem, z pewnością będziesz leżał pod stołem ze śmiechu i pojmiesz, dlaczego akurat ten koleś przyczynił się do zorganizowania sobie przeze mnie takich, a nie innych zajęć pozalekcyjnych. Zapraszam do lektury!



Metalurg:Jak się czujesz, udzielając wywiadu takiemu małolatowi jak ja?
 
Maciej Krzywiński:Sobota jest, pogoda dopisuje, wczoraj pierwszy raz w życiu udało mi się zrobić kopytka… Jedyną rysą na obrazie cudownego dnia była obła baba, której członki zdawały się oplatać przestrzeń w promieniu przynajmniej siedmiu metrów. Spotkałem ją w kolejce u rzeźnika, gdzie pięciokrotnie dopytywała, czy aby rostbef naprawdę powinien być tak krwisty. Ale poza tym jest przepięknie, niezależnie od wieku interlokutora.
 

M:Wiem, że pochodzisz z Poznania. Jak oceniasz to miasto pod kątem studiowania? Wybacz że pytam. W maju matura i nie wiem jeszcze do końca, gdzie się wybrać.
 
MK:To, że uczęszczałem względnie regularnie na jakieś zajęcia, nie oznacza jeszcze, że studiowałem. Prawdę mówiąc, z perspektywy czasu żałuję, że nie spędziłem tych pięciu lat w innym mieście. Ale nie dlatego, że mam sprecyzowaną opinię o poziomie szkolnictwa wyższego w stolicy Wielkopolski, tylko dlatego, że studia to dobry pretekst do odmiany towarzysko-krajoznawczej, w ostatnich chwilach przed tym, jak głaz tak zwanej dorosłości zwali ci się na ciało i ducha. Przy okazji, polecam wykłady online faceta, który był promotorem mojej pracy magisterskiej: http://www.youtube.com/watch?v=HdhzqxnM0pA A studia? Jestem ostatnią osobą, której powinieneś pytać, bo wybrałem kierunek między innymi dlatego, że na uczelnię miałem bezpośrednie połączenie komunikacji miejskiej… Ostatecznie moja praca zawodowa nie ma wiele wspólnego z kierunkiem studiów, a wręcz leży na przeciwnym biegunie, ale to nie znaczy, że żałuję wyboru tego kierunku. Wręcz przeciwnie. Kulturoznawstwo to zajebisty kierunek, ale nie zawód.
 

M:No, a teraz przejdźmy do – mniej lub bardziej – konkretnych rzeczy. W tekście o Jeffie Hannemanie, który ukazał się łamach MH (6/2013), napisałeś, że twoją pierwszą w życiu recenzją albumu był opis „Diabolous in Musica” Slayer. Czy to właśnie wtedy pomyślałeś –  „Kurde, fajnie byłoby tak pisać o muzyce...” (no, może nie pomyślałeś akurat o słowie „fajnie”)?
 
MK:Trafiłeś w sedno – to był niestety opis płyty, a nie recenzja. To duża różnica. Ten tekst powstał na potrzeby zine’a, który miał być inicjatywą muzyków pewnego polskiego zespołu deathmetalowego, ale ostatecznie chyba nigdy się nie ukazał. Pamiętam, że słałem go jeszcze Pocztą Polską, a nie e-mailem, co mi uświadamia, jak zamierzchłe to dzieje. Ale nie załapałem się na legendarne w kręgach zinoróbców mydlenie znaczków, więc tak znów stary nie jestem.  O tym, że fajnie byłoby popisać o muzyce, musiałem pomyśleć nieco wcześniej, kiedy nałogowo czytywałem prasę muzyczną, której wybór wtedy był jeszcze całkiem spory.
 

M:Czy bycie dziennikarzem muzycznym może być ciężkie? Ten zawód zawsze kojarzył mi się z przedpremierową możliwością odsłuchania albumów, wojażami po najróżniejszych koncertach, rozmowami z muzycznymi idolami...
 
MK:Nie wiem, nie jestem dziennikarzem muzycznym, a tym bardziej nie traktuję hobbystycznej w zasadzie działalności jako zawodu. Ale przypuszczam, że jeśli dużo ważysz, to owszem, może być ciężkie. Pewnie powinieneś zapytać Wojciecha Manna. Wszystko, o czym wspominasz, jest integralną częścią, niewątpliwie przyjemną, tego hobby. Trzeba też jednak wiedzieć, że płyta przed premierą wcale nie jest fajniejsza niż po premierze, więc zwykle przedzierasz się przez oceany gówna, by natknąć się na jakąś perłę. A muzyczny idol czasem okazuje się burakiem o zasobie słów ograniczonym wieloletnią konsumpcją wódy lub, w najlepszym razie, wagin o przekroczonym terminie przydatności do spożycia. Ale nie, to nie czyni tego hobby ciężkim. Ciężko jest na kopalni.
 

M:W tym samym numerze, w którym napisałeś o Jeffie, stwierdziłeś także, że – cytuję – „Tylko, kurde, trzeba się było wziąć do jakiejś roboty”. Rozumiem więc, że egzystowanie na tym świecie jedynie jako metalowy dziennikarz kokosów nie przynosi? Cholera, zawalił mi się jeden z planów na życie. 

MK:Znakomicie, że zawalił się teraz, przed maturą, a nie za kilka lat. Wydaje mi się, że dziennikarstwo jako zawód od dłuższego czasu się krztusi – w sumie to wnioski zdecydowanie mądrzejszych ode mnie – a już dziedzina tak wąska, jak dziennikarstwo muzyczne, o wyborze zaledwie jednego gatunku jako specjalizacji nie wspominając, to domena fanatyków. Pożytecznych, napędzanych pasją i z reguły uroczych, ale zamkniętych w getcie. Co przecież nie znaczy, że nie należy pielęgnować swojego hobby. Mało znam aktywności nieabsorbujących narządów rodnych, które byłyby przyjemniejsze od obcowania z muzyką, pisania o niej, rozmawiania na jej temat.
 

M:Dużo dostajesz wiadomości od czytelników, którzy chcą podyskutować? Od fanek może jakichś też?
 
MK:Na pewno mniej niż The Beatles w okresie swojej największej chwały. Prawdę mówiąc, pewnie nawet mniej niż przeciętny czeski zespół gore-grind, choć ostatnio akurat zauważyłem wzrost aktywności. Dlaczego sugerujesz, że czytelniczka to od razu fanka? Fanki mieli Gene Simmons i jego język, ja dostawałem jedynie wiadomości od fanek Tarji Turunen, które chciały mi zakomunikować, że za mną nie przepadają, ewentualnie chcą mnie zajebać. A jedyną fankę w domu mam, na szczęście komunikujemy się drogą inną niż epistolarna.
 

M:Gdy napisałem do ciebie – kiedyś – pierwszy raz, stwierdziłeś, że nie warto się ograniczać jedynie do jednego gatunku (w tym wypadku metalu). Czego więc – poza metalem – lubisz słuchać na co dzień?
 
MK:Matko Boska, długo by można, więc powiem ci, czego poza metalem słuchałem w minionym tygodniu. Debiutu The Velvet Underground & Nico, „Berlin” Lou Reeda, „Vulcano” Sorry Boys, „Starless and Bible Black” King Crimson, „Dobranoc” Lecha Janerki, „It Takes a Nation of Millions to Hold Us Back” Public Enemy.
 

M:Osobiście ciekawią mnie kulisy rozpadu – w wielu kręgach posiadającego status co najmniej tak kultowy, jak Burzum w Norwegii (choć to chyba nieco odmienne rodzaje muzycznej sztuki) – Zespołu Przedostatniej Strony Metal Hammer. Z twoich błyskotliwych i pełnych pasji opisów początkowo wynikało, że drzwi do światowej kariery stoją przed wami otworem...
 
MK:Owszem, stały otworem. Szybko okazało się jednak, że to ten otwór, którym światowa kariera wydala końcowe produkty przemiany materii. A tak na serio, to znudziły mi się już te brednie. Powtarzałem się i zamulałem, więc postanowiłem zaoszczędzić cierpienia zarówno sobie jak i – przede wszystkim – czytelnikom. Ile można pieprzyć kocopoły? To znaczy, każde moje kolejne zdanie dowodzi, że długo można, ale to akurat inna historia. Z drugiej strony, mam to wszystko skatalogowane i przez moment korciło mnie nawet, by całość w tej czy innej formie opublikować. Może kiedyś… 
 

M:Na koniec chciałbym ci podziękować za to, że zgodziłeś się udzielić tego wywiadu. Dla mnie osobiście jest ogromnym zaszczytem pisać z człowiekiem, który nie wahał się przeprowadzić wywiadu na temat metalu z Tercetem Egzotycznym. Rzuć jeszcze parę słów do czytelników bloga, tak w swoim stylu, co by wiedzieli, z jak nietuzinkowym przedstawicielem publicystycznej sztuki mają do czynienia.
 
MK:Posłużę się cytatem: „bunkrów nie ma, ale też jest zajebiście”. Niestety nie mam czasu, by pokusić się o lepszą sentencję. Sam rozumiesz, te fanki same się nie zdobędą…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Napisz, co o tym wszystkim sądzisz:) Zapisz się w tym szalonym blogu:)

P.S Zachęcam do reklamowania swoich blogów w komentarzach, ale w zamian za to oczekuję reklamy mojego bloga na waszych;) Zachęcam również do dodania bloga do obserwowanych, jeśli spodobały się wam te wypociny:) Z prawej strony pojawiła się także zakładka " Dodaj do " - możecie pomóc w promocji bloga dodając go do takich serwisów jak np. wykop.pl czy gwar.pl:) Również się nie obrażę:D