Dziś chcę wam opisać
mega super fajne bombowe i w ogóle obfitujące w tego typu radosne
kolokwializmy wydarzenie. Mianowicie w Strzelcach Opolskich, jakże
cudownym mieście, działająca tam grupa teatralna ( w której także jestem
) zorganizowała wieki happening, którego celem było wywołanie na
twarzach ludzi uśmiechu. Głównym organizatorem i pomysłodawcą akcji był
Patryk Smarski ( mam nadzieję, że mnie nie pozwie za bezprawne
wykorzystanie jego nazwiska ), zajefajny ( zdaję się, iż ten post będzie
aż kipiał od kolokwializmów, ale cóż, akurat w momencie jego pisania w
mej głowie czają się same tego rodzaju zwroty) chłopak. Wsparcia
udzieliła nam także policja ( ależ znajomości, czyż nie? ) na czele z
panią Jolantą Dec ( niestety nie pamiętam teraz jej stopnia - ufam że mi
wybaczy ), które jednocześnie trzyma pieczę ( NIE PROWADZI ) nad całą
grupą. No, ale dość tych wstępów, czas opisać zabawę!
Wszystko
zaczęło się około godziny ósmej trzydzieści rano, kiedy to zaspany i
zmordowany poranną rowerową jazdą ( do strzelec mam 15 km, nie tak znów
dużo na rower, ale to jednak był środek nocy ), ale w gruncie rzeczy
szczęśliwy perspektywą spędzenia całego dnia w gronie najfajniejszych i
najbardziej zwariowanych ludzi pod słońcem. Wjechawszy na plac
Żeromskiego, główny ośrodek naszych działań z daleka ujrzałem
machających do mnie kompanów. Podekscytowana Daria Skóra ( dobra, jak
wymieniać z nazwiska wszystkich, to wszystkich - nawet jeśli nie będzie
to poprawiało przyswajalności niniejszego tekstu) od razu wyskoczyła z
pozycji siedzącej którą propagowała na murku i przytuliła mnie,
najprawdopodobniej chcąc mnie udusić. Głupio by jednak było uczynić
podobną rzecz przy kręcących się wokół ludziach, więc po kilku minutach
mnie puściła. Mniej entuzjastycznie, ale równie radośnie na moje
przybycie zareagowali koczujący wraz z Darią wspomniany już Patryk,
Kasia Ludwig i Regina Hurek. Odstawiając do domu kultury rower,
spotkałem tam Tosię Bielak, także świetną dziewczynę oraz Karolinę
Kuczerę, za której sprawą ( no i jej posiadającej zabójczy śmiech
koleżanki ) miałem mało co nie zwrócić jedzenia. Ale o tym może
później...:)
Ludziska
zaczęli powoli się zbierać ( nie będę ich teraz po kolei wymieniał, bo
bez sensu - każdy zostanie wymieniony przy okazji opisu jakiejś akcji ) i
cała impreza stopniowo nabierała rozmachu. Cała impreza została
ochrzczona tytułem "Endorfina" - dla nie wtajemniczonych - jest to
hormon szczęście ( dobra, też nie wiedziałem, biologia to zdecydowanie
moja bolączka ). Warto byłoby też napisać, na czym to wszystko miało
polegać. W najkrótszym skrócie ( takie nie mające sensu zestawianie
wyrazów miało zdaje się jakąś fachową nazwę, ale jej nie pamiętam - w
każdym razie na polskim jeszcze w pierwszej gimnazjum obcięto mi za
podobną rzecz punkty na wypracowaniu ) - zadaniem okołu dwudziestu osób
zebranych na Placu Żeromskiego było sprawienie, by ludzie zaczęli się
uśmiechać. Patentów na to mieliśmy mnóstwo - postaram się wszystkie
opisać.
Najsampierw
podzieliliśmy się na grupy, każda miała inne zadanie. Mnie wraz z Darią
przydzielono do stworzenia plakatu, na którym umieściliśmy nazwę
naszego teatru, żeby było wiadomo, kto to organizuje. Obok Kamilla John
oraz miłe dziewczę w okularach, której nazwiska za Chiny ( to
stwierdzenia w dzisiejszych czasach zaczyna nabierać coraz to większego
znaczenia ) sobie nie mogę przypomnieć ( również liczę na wyrozumiałość
), stworzyły transparent z napisem " Uśmiechnij sie! ", który posłużył
później jako narzędzie do rozbawiania ludzi i po prostu zwrócenia na
siebie uwagi. Aha - Daria twierdzi że nie ma talentu plastycznego za
grosz, a ja uparcie twierdzę że jest inaczej - świetnie przecież ten
nasz plakat stworzyła ( ja byłem tylko asystentem ).
Gdy
już rozstawiliśmy się na dobre i z głośników zaczęły płynąć taneczne
przeboje ( aż mnie skręca, że muszę tak o tych mainstreamowych wyrobach
pisać - ale jakby nie było ludzi bujało < mnie także, jak zawsze, gdy
świruję > ) a dzieciaki obległy plac, postanowiliśmy z kolegą
Michałem Grinerem, jakże zacnym wodzirejem ( rym niezamierzony )
przeprowadzić w okół kilka wywiadów. Podchodziliśmy do ludzi, pytaliśmy o
to czy często się uśmiechają i co państwo na temat śmiechu sądzą. Po
skończonych rozmowach wręczaliśmy im także karteczki, na których
widniały napisy typu "Uśmiechnij się", "Ładnie dziś wyglądasz" czy
"Śmiech to zdrowie". Zazwyczaj ludzie byli bardzo ucieszeni i
gratulowali nam pomysłu, ale zdarzali się też zgorzknialcy, dla których
śmiech to pojęcie abstrakcyjne. Tak było z chociażby z pewną przemiłą
staruszką.
- Dzień dobry. - przywitał ją Michał. - Czy mogę pani zadać dwa pytanka?
-
Nie. - odburknęła starsza kobieta z odrostami na głowie i zielonej,
spranej sukience ( sorry za brutalność, ale takie są fakty ).
- Proszę się uśmiechnąć! - podpowiedział kulturalnie Michał.
-
Czemu niby? Siedemset złotych emerytury mam, muszę jeszcze chodzić do
apteki po leki za trzy stówy i jak tu potem żyć?! Nie ma się z czego
śmiać!
- Spokojnie, proszę pani. - wtrąciłem się do rozmowy. - Po co się tak denerwować? W życiu mimo wszystko śmiech jest potrzebny!
- A dajcie wy mi spokój. - ucięła staruszka i tyle z tego było.
Tego typu persony to klasyczny przykład niedoboru endorfin w organizmie.
No
ale zostawmy już tę panią i jej ciężkie życie i przejdźmy dalej. Po
przeprowadzeniu tych paru rozmów, wraz z Kasią Ludwig oraz Justyną
Wroną, wiecznie uśmiechniętą dziewczyną, ruszyliśmy do parku w celu
ozdobienia chodników radosnymi hasłami i malunkami oraz wręczenia
napotkanym dzieciom cukierków. Fajnie było widzieć ich rozradowane
twarze.
Jeszcze
lepiej jednak było, gdy z tymi samymi dziewczynami, uzbrojeni tym razem
w balony dla dzieciaków oraz radosne karteczki wyruszyliśmy na podbój
całych Strzelec. Po prostu zatrzymywaliśmy przechodniów, życząc miłego
dnia i wręczaliśmy hasła, a do tych po drugiej stronie oraz w autach
machaliśmy i uśmiechaliśmy się. To był niesamowite uczucie, gdy
odchodziliśmy kawałek, a ludzie zaczynali się śmiać przeczytawszy
karteczki. Genialną rzeczą jest świadomość tego, iż właśnie zrobiło się
dla drugiej osoby coś miłego i że sprawiło jej to przyjemność.
Wróciwszy
z obchodu strzelec poszliśmy na obiad do pobliskiej restauracji. Do
stołu zasiadłem wraz z Justyną, Karoliną, Tosią ( tak na marginesie -
genialne kręcone włosy ), Martą Bury ( to właśnie ta od zabójczego
śmiechu ) oraz Marzeną Rakowską. Podczas mojej konsumpcji hot - dogów
prowadziliśmy jeszcze rozmowę w miarę normalną. Gdy jednak Tosia i
Justyna dostały swoje obiadowe zestawy tematy do rozważań zaczęły
ewoluować w nieco inną, bardziej idiotyczną ( w pozytywnym tego słowa
znaczeniu < już tak kiedyś o czymś chyba pisałem > ) stronę.
Mianowice Marta z Karoliną zaczęły się zastanawiać jakby to był hodować w
mieszkaniu w bloku krowę i co by się stało gdyby się ocieliła. Doszło
nawet do tego, że chciały kupić drugie mieszkanie dla tych cielaków co
by się urodziły. Później ktoś rzucił ( Marta lub Karolina ) hasło, które
z pewnością nie w pomagało Tosi i Justynie w delektowaniu się
posiłkiem. Chodzi mianowicie o kupę. Przepraszam wszystkich czytelników
bloga którzy patrząc na te słowa właśnie coś jedzą, ale opisuję wszystko
tak jak było. No dobra, może szczegółów sobie podaruję, bo wyraz "kupa"
sam w sobie jest już dość niehigieniczny ( choć to też w sumie w zależy
od kontekstu, w jakim jest użyty ). Mogę jeszcze tylko wspomnieć o
stronce www.ratemypoo.com, którą Karolina z pewnością odwiedzi. Kto
odważny niech wbija.
Po
obiedzie podzieliliśmy się na dwa obozy, z których jeden wyruszył do
urzędu gminy, a drugi do starostwa. Ja zaciągnąłem się do pierwszego.
Justyna Mania ( nie Wrona, taka mała uwaga ) oraz Daria poszły do
burmistrza z kwiatami i karteczkami jako delegacja, a my w tym czasie
porozklejaliśmy hasła na lusterkach stojących wokół aut. Burmistrz był
nieobecny, ale co tam - przekaże mu asystentka ( czy kogo on tam ma ).
Gdy już w urzędzie większość urzędników została obskoczona, przyszła
druga grupa i wszyscy wyruszyliśmy do miejscowego szpitala. Oj, nie było
łatwo...
W
bodajże dziesięciu wbiliśmy się do windy ( szczęście, że maksymalny jej
udźwig wynosił czternaście osób ) i jako pierwszy odwiedziliśmy oddział
dziecięcy. Kolejne niesamowite uczucie. Mimo iż trafiliśmy tylko na
jedną panią z malutkim dzieckiem i dziewczynką może jedenastoletnią,
sprawiliśmy im mnóstwo przyjemności. Mama tego malucha to chyba nawet
miała łzy w oczach. Aż mnie dreszcze przeszły.
Na
innych oddziałach już tak różowo było. Odwiedziliśmy sporo staruszków,
którzy ( kto mógł ) także się cieszyli. Jednakże widząc co niektórych,
wymęczonych i zmarnowanych, czekających już na to kiedy wkroczą w to
drugie życie, robiło się smutno. No ale na to przecież nic poradzić się
nie da. Dobrze, że udało nam się choć trochę osłodzić im życie.
Pielęgniarki i lekarze również od nas kwiaty otrzymali, im przecież
także się należy, a co.
Szpital
to była nasza ostatni akcja tego dnia. Na polecenie pani Joli, która
stwierdziła że już padamy na twarz ( my < chyba > czuliśmy inaczej
) zakończyliśmy zmagania. Czekała mnie jeszcze mnie jeszcze podróż do
domu... Wybrałem drogę dłuższą, ale bardziej z górki. Z psychologicznego
punktu widzenia tak chyba zrobiłaby większość zmordowanych ludzi,
sprawiających wrażenie jakby zaraz miały walnąć plackiem na środek ulicy
i krzyczeć " Dajcie mi kanapę i coś do picia! ".
Podczas
dnia drugiego ( czyli dziś ), kiedy to miał odbyć się finał, byłem
nieobecny. Nie z mojej winy, lecz warunków atmosferycznych. Rano
strasznie lało i wypogodziło się zbyt późno abym mógł dotrzeć tam na
moim wysłużonym rowerku na czas.
Jak
to wszystko ma się do metalowej ideologii? A no nijak. Post ten jest
formą podziękowania dla wszystkich ludzi z którymi dane było mi tę
imprezę przeżyć i zarazem apelem do tego, aby się więcej uśmiechać:)
Wszystkich
tych, których nie wymieniłem w tekście serdecznie przepraszam, ale dziś
o tej godzinie ( a piszę już około półtorej ) nie mam siły na
ogarnięcie wszystkich. Kiedy indziej wam wynagrodzę - na bank, jak to
mówią:)
Aha, i w Teleexpresie nawet wczoraj byliśmy. Taka mała uwaga... Zdaję się, iż zaczynamy wkraczać na salony.
Choć bardzo bym chciał, nie wrzucę zdjęć, bo już mi coś dzisiaj net przymula...
Siema! Też jestem metalówą i właśnie idę ogarniać bloga :D plus zapraszam do siebie, a ja tu się rozejrzę :D
OdpowiedzUsuńArgh, co w tej ankciecie folk/viking metal taki mało popularny, no nieee, tak być nie może ;x + masz fajną 'pejntową' bródkę xD lepiej zapuść prawdziwą!
OdpowiedzUsuńCześć! Widzę że też jesteś Metalem więc jak masz czas to zajrzyj do mnie.
OdpowiedzUsuńhttp://howxuxfeelxlife.blogspot.com/
Uśmiechać się jest czynnością zwykle przyjemną jednak nie każdemu daną...
OdpowiedzUsuń