wtorek, 16 września 2014

O rzeczach relaksujących

Wiecie co? Właśnie siedzę sobie przed monitorem. Fakt o tyle zaskakujący, że zazwyczaj przed nim leżę, gdyż ostatnimi czasy stałem się mocno rozleniwionym gościem. Umysł mój stwierdził, iż codzienne wysłuchiwanie dziesiątek durnych ludzi, którzy nie potrafią skumać, że podpisywanie kolejnej umowy z pewną znaną w kraju siecią telekomunikacyjną opłaca im się bardziej niż u tańszej konkurencji ( Z różnych względów - marka... No, właściwie to główny powód, ale z pewnością powinien zachęcić kolejnych potencjalnych klientów do cieszenia się nieograniczoną ilością rozmów z ludźmi, nawet z tymi od sieci ojca Rydzyka ), wymaga odpowiedniej ilości konkretnie określonej regeneracji. Wiedzieć wam trzeba, że mój mózg jest tym z rodzaju bardziej specyficznych, toteż jego postulaty odnośnie sposobów przywracania optymalnej formy myślowej są nieco inne niż u zwyczajnych ludzi. W swoich przemyśleniach wysuwa on trzy główne rodzaje odpoczynku: Impreza, Dziewczyna ( kiedyś to często miało związek z imprezą), Nic. W to ostatnie pojęcie może się zmieścić dosłownie wszystko, co ma właściwie związek z szeroko pojmowaną definicją klasycznego lenistwa. Spanie, leżakowanie, okupowanie kanapy i jałowe gapienie się w telewizor, w którym po raz tysiąc pięćsetny widzisz Karola Krawczyka sfrustrowanego po całym dniu jazdy tym cholernym tramwajem albo przyjemna kąpiel w wypełnionej po brzegi wannie, z delikatnie muskającą skórę pianą powstałą z płynu o zapachu alg morskich z dodatkiem olejku róży zerwanej w ogrodach rumuńskiej królowej Marii ( Ale żem się rozmarzył... Chyba jednak podaruję sobie szybki prysznic. Najwyżej podniosę nieco rodzicielom opłaty za wodę. Tylko nie mam tego algowo - różanego płynu, psia mać. ). Jak widzicie, możliwości celebracji tego błogosławionego wręcz stanu, jakim z pewnością jest wypoczynek są praktycznie nieograniczone, szczególnie w formie nierobienia niczego.

Po głębszych analizach doszedłem jednak do wniosku, iż mój z reguły dość oryginalny w swym ekscentryzmie mózg ( Może lepiej byłoby użyć słowa "dziwactwie"? Zdaję się, że tylko bogaci ludzi bywają ekscentrycznie, a mnie do takich daleko. Przynajmniej na razie, oczywiście! ) tym razem okazał się jednak dość populistyczny. Wszak trzy wyżej wymienione przeze mnie rodzaje odbudowywania zestresowanych struktur nerwowych są w dzisiejszych czasach normą. Dobrze chyba prawię, nie?
Weźmy na ten przykład pierwszy postulat: impreza. Nie będę się tutaj rozwodził nad tym, jaką formę słowo to w praktycznym sensie może przybrać, nie będę też dywagował, jakiego rodzaju imprezy są najskuteczniejsze w zwalczaniu nadmiernych pokładów negatywnych emocji, gdyż, o ile sobie przypominam, wnikliwie dokonałem tego w którymś z poprzednich postów. Skupię się tylko na tym, w jaki sposób impreza może wpłynąć na likwidację końskich podków na twarzy i klasycznej zwichy z podkrążonymi oczami, a przywrócenie wesołych bananów i bijącej zewsząd radosnej empatii ( Wam też to tak jakoś dziecinnie zabrzmiało? ). Otóż, jak już pewnie zdążyliście się do tego przyzwyczaić, nie jest to wcale takie proste. Impreza bowiem, wbrew swoim podręcznikowym założeniom przyprawić może człeka o dawkę kompletnie innej energii, niż tylko ta pozytywna. Widzieliście kiedyś ochronę na dyskotece? Tych przerośniętych łysoli, będących żywym dowodem na potwierdzenie teorii Darwina, iż człowiek pochodzi od małpy ( w ich wypadku to właściwie od goryli )? Przecież już sam widok tej niekwalifikującej się do życia w normalnym społeczeństwie grupy osobników przyprawić może człowieka o palpitacje mięśnia sercowego, a weź tu jeszcze potańcz! Stoi ci taki ogolony Hagrid nad łbem, a ty zamiast zluzować i skupić się na powiększaniu kolekcji damskich zapachów w samochodzie, co by nowego Wunderbauma nie trzeba było kupować, co i rusz spoglądasz za siebie w obawie przed niespodziewanym atakiem napakowanego Quazimodo. A tacy to walą za wszystko: Za przeskakiwanie przez barierki, podczas gdy ty chciałeś tylko sprawdzić czy występująca artystka z bliska wygląda inaczej niż z dalsza, za wypicie zbyt dużej ilości napojów kwalifikowanych jako wyskokowe i konsekwentne odpieranie zarzutów innych ludzi "Nie, ku*wa, spie*dalać, nie jestem najebany! ", a nawet za zwykłe kulturalne bójki o dominację na parkiecie albo krzywy ryj, bo i spojrzenie w nieodpowiednim momencie możesz zrobić nieodpowiednie. Choć ochrona to tam w sumie małe piwo... Jeszcze gorzej robi się, gdy chodzi o duże piwo. Kolejny poziom stresu gwarantowany. Przykładowo dostrzegasz na sali ekstra laskę, zapraszasz ją do baru a tu jeb 0,3 Żubra za dychę. I weź tu człowieku nie irytuj się! Za co ty będziesz teraz z nią pił? Przecież na zegarku wybiła dopiero jedenasta, do piątej jeszcze daleko, a w twoim portfelu ledwo pięć dych. Walniesz z nią po dwa piwa i koniec! Nie dość, że laska cię opuści, to jeszcze nowego Wunderbauma trza będzie kupować. Oczywiście, zdarzają się takie, które bardziej łase są na zabójcze spojrzenia i teksty z Szekspira, niemniej jednak tak czy siak męska duma na tym cierpi, co rzecz jasna wiążę się z pogłębianiem różnego rodzaju psychicznych zaburzeń. Kurna, z resztą przecież już sam fakt, iż jakaś dziewczyna postanowiła okazać zainteresowanie twoją nędzną osobą, może wywołać stres. A bo to wiesz, kto to jest? A n należy do organizacji dziewczyn, których celem życia jest robienie sobie jaj z niczego nie podejrzewających napalonych samców, i w kulminacyjnym momencie banalne, aczkolwiek zawsze skuteczne wylewanie wiadra żółtek na łeb wśród rozbawionego tłumu imprezowiczów. Choć z reguły są to przypadki dość radykalne. Ogólnie rzecz biorąc impreza jednak wpływa na ludzi cokolwiek relaksująco. Źle mówię? Alkohol, muzyka, dziewczyny i zero kosztów związanych z zakupem nowego Wunderbauma. I więcej nie trzeba, żyć nie umierać... 
Co się zaś tyczy tezy drugiej, to jest dziewczyny jako osobnej jednostki, podobnie jak w wypadku imprezy sytuacja nie zawsze musi wyglądać jak samochód Barbie. Różowo, znaczy się. No, i tu akurat nie sądzę, aby to było jakieś specjalne zaskoczenie... Obcowanie z tą - według prastarych greckich mitów - piękniejszą płcią wiązać się może z trwałym rozstrojem narządów mózgowych odpowiedzialnych za tłumienie niekontrolowanych napadów szału, podsyconych obfitą ilością słów niekwalifikującą się do wypowiadania w towarzystwie ( choć to właściwie zależy od towarzystwa ).  ( cięcie )

( Scena kolejna - a właściwie powrót do pisania tegoż tekstu po kilkunastu dniach zawiesin... Kolejnych, rzec trzeba, co chyba nie jestem pozytywnym omenem. )

Dobra tam, utnijmy kolejne bezsensowne wstępy, które tym razem mają w sobie jeszcze mniej sensu, gdyż zostały zaczęte w środku, co w samo w sobie jest bez sensu ( Po raz trzydziesty ósmy - według danych z mojego osobistego dzienniczka, którego nie prowadzę - zauważyłem, iż chyba za dużo razy użyłem jakiegoś słowa w zdaniu, przez co stało się ono trochę... No kurde, ty. Bez sensu. ). O czym to ja tam waliłem... Ach no tak, o dziewczynach. Otóż dziewczę samo w sobie złe jeszcze nie jest, choć - powtórzę się - bytowanie z przedstawicielką tej niezbadanej przez wszelkiej maści naukowców płci skutkować może... No, tym wszystkim, o czym napisałem ze dwa akapity wyżej. Znając życie, w pewnych kręgach ( szczególnie tych skupiających ludzi uważających siebie za prawdziwych mężczyzn ) podniosą się znów głosy, iż po raz kolejny uderzam w szaleńcze wręcz tony, by nie rzec opętańcze. Wszak takie dziewczę to przecież sama radość - i na randkę zaprosisz, i pogadasz, możesz nawet wziąć do kuchni żeby ci gary pozmywała, o szpanowaniu przed kolesiami z dzielni nie wspominając ( W tym ostatnim wypadku warto by było, aby panna prezentowała te minimum urody, albo figury przynajmniej ). Mylicie się, ludziska drogie. Kto raz - nieważne, czy to w wieku przedszkolnym, podstawowym, gimnazjalnym albo jakimkolwiek innym kończącym się na ym ( Taka uwaga na marginesie: Zauważyliście, że kończącym też się kończy na -ym? ) - był na randce ( Zwracam się teraz do panów, co by nieścisłości nie czynić ), ten wie, iż takie bliskie spotkanie trzeciego stopnia ze z pozoru piękną niczym wschód słońca nad Bałtykiem w połowie lata i delikatną jak kropla rosy o poranku panną doprowadzić może jeśli nie do klekotów sercowych typu bass kick, to przynajmniej do rozstrojów żołądkowych. Wyobraźcie sobie taką rzecz: Poznajecie cudną wręcz dziewczynę, na której widok płoniecie niczym Johnny Storm z fantastycznej czwórki a wszystkie pięć włosów na nogach stają wam dęba i z miejsca pragniecie zaprosić ją na randkę. Dziewczę - o dziwo - postanawia okazać zainteresowanie twoją przepitą, w ogóle nie przypominająca Brada Pitta gębą i docenia ten heroiczny akt odwagi, przyjmując zaproszenie. Inteligentny człek winien w tym momencie wyczuć, iż coś jest nie na miejscu. Generalnie całe życie dziewczyny lały z ciebie i na ciebie a tu nagle bach! - któraś zechciała przejść się z tobą na spacer. Ty - jako istota ogarnięta chorobą objawiającą się obecnością różnorakich motyli w brzuchu - nie zważasz na takie niuanse i jak gdyby nigdy nic zaopatrujesz się w najnowszy krzyk mody od Armaniego oraz Bossowe perfumy i walisz na spotkanie, niesiony mocą uczuć ( Cóż za niesmaczna słodkawość z mej strony ). Tymczasem jednak twoja luba, która z pewnością spodziewa się po tobie przynajmniej rzeczonego krokodyla ( Wracać do gimnazjum, nieuki jedne, kulturę polską poznawać! Kto nie skumał, rzecz jasna ) traktuje sprawę dużo bardziej serio, mimo iż z zewnętrznej strony charakteru stara się raczej adoratora trzymać na dystans. A ty... No cóż. Docierając na spotkanie, dobitnie przekonujesz się, iż życie to jednak nie bajka i potwory nie przemieniają się w księżniczki... Właściwie to jest dokładnie na odwrót. Zaprosiłeś na randkę ekstra laskę, a na niej pojawił się jakiś wymalowany farbą akrylową klauno-potwór, ubrany w dodatku w totalnie zbyt kusą spódniczkę. Właściwie to ostatnie nie powinno być nawet minusem, z tym że teraz dopiero dostrzegasz że your girlfriend ma jednak nieco bardziej kształtne nogi, niż pierwotnie zakładałeś. No ale nic. Robisz dobrą minę do złej gry i walisz dalej. Kumple na dzielni, pamiętaj, kumpel na dzielni... Z resztą przecież w takiej schadzce nie o wrażenia estetyczno - zewnętrzne chodzi, a o te głębsze bardziej. Nawiązujesz więc z nią dialog. Początkowo jedziesz standardowo po dość płytkich tematach - jak się masz, fajna pogoda, czy masz psa, czy malujesz paznokcie u stóp, czy lubisz damski wrestling w budyniu itp. Dziewczę jest zachwycone - tym bardziej, jak dochodzi do tematu budyniu. Ty jednak, spoglądając ponownie na jej nogi ucinasz temat budyniu, stwierdzając iż czas przejść w bardziej smaczne rejony. Ostatecznie, po dwóch godzinach pierdzielenia o niczym stwierdzasz, iż nie jesteś już taki pewny, czy aby dobrym pomysłem było rozpoczynanie całej tej znajomości. Dziewczę wręcz przeciwnie! Dostrzegło w tobie stonowanego, skrytego w sobie romantyka i wpada po uszy, krzycząc za tobą na każdej przerwie w szkole, po szkole, a nawet przed szkołą. Generalnie, przejebane. 
Rzecz jasna jest to tylko jeden, jak zdążyliście zauważyć, z tych bardziej czarnych scenariuszy. Co nie znaczy, że są jakiekolwiek sytuacje, w których nie narażasz się ze strony dziewczęcia na jakiekolwiek ubytki w twej psychice. Wiecie, czasu mi trochę brak, bo siedzę na urodzinach sobie właśnie i lata wokół mnie stado rozkrzyczanych kuzynów którym wydaje się, iż właśnie pokonali całe narzecze Komanczów i zostali królami dzikiego zachodu, więc ograniczę się jeszcze tylko do jednej sytuacji. Zaświecę teraz własnym przykładem. Ostatnio poznałem pewne granatowowłose dziewczę, które z pozoru wydawało się całkiem fajną babką. I rocka posłucha, i pogadać sobie pogadasz. Ale, jak już wspominałem, kobieta zawsze będzie ci walić na psychę, choćby w najbardziej zawoalowany sposób. Otóż ta granatowa kobita na każdym kroku - choć z początku tego nie zauważałem - próbuje umniejszyć moją wartość jako faceta, sugerując iż jestem pozbawiony wewnętrznego poczucia sarkazmu, jednocześnie porównując mnie do pewnej postaci z "Teorii Wielkiego Podrywu". Ja, którym napisał tyle sarkastycznych postów! Powiedzielibyście coś takiego o mnie? No widzicie, a ona oddaje się tym czynnościom z wyraźną lubością. O innych aspektach, które we mnie punktuje na każdym kroku, już nawet nie wspomnę... Sami widzicie, kobieta jako taka zawsze ci będzie walić na psychę.
Ogólnie rzecz biorąc jednak - podobnie jak i w wypadku dyskoteki - czasami z tą dziewczyną jednak może być różowo... Tylko wiecie, panowie, to już od was zależy, jak do tematu podejdziecie.

O czym to tam jeszcze miało być? Ah, o niczym. Kurna, to chyba najbardziej rozległy z poruszanych tu tematów. Ale, jak już mówiłem niestety, czasu mi trochę brak, więc na dziś już sobie odpuszczę. Poruszę przy okazji innych wypocin. Niech moc będzie z wami, że się tak po raz pierwszy chyba w swej karierze nieoryginalnie wyrażę.

P.S ( dla ludzi wtajemniczonych... ) 

Jedziem, jedziem, jutro ze dwie aktywki na łebka trza jeszcze zrobić... :)