niedziela, 6 lipca 2014

Wakacje! Lub: wakacje...



Wakacje rozkwitły pełną piersią ( Nie ma to jak bezsensowne i pozbawione krzty logiki stwierdzenie na początek tekstu ), spragnione egzystowania na krystalicznie czystym niebie słońce z każdym dniem coraz skuteczniej rozprasza deszczowe chmury, podejmując nierówną walkę z nienapawającymi optymizmem przewidywaniami meteorologicznymi. No, jak już się domyślacie, nie miałem zielonego pojęcia, w jaki sposób zacząć ten post. Ogólnie rzecz biorąc chciałem zabłysnąć inteligentnym humorem w klimacie wakacyjnym, co by wprowadzić szanownych ludzisk we właściwy nastrój posta. Z moich odczuć wynika jednak, że poniosłem dotkliwą porażkę, przejdźmy więc może dalej...



Jak pewnie zdążyliście zauważyć, ostatnimi czasy naszły mnie pewne refleksje natury letnio - wypoczynkowej. Co prawda ja wypoczywam ( nie licząc tych durnowatych ludzi ze słuchawki ) już od półtorej miesiąca, korzystając z uroków okupowania łóżka do południa i jedzenia na śniadanie obiadu, ale właściwe wakacje tak na dobrą sprawę zaczęły się w ubiegły piątek. Zmęczone katorżniczym bytowaniem w pozbawionej jakichkolwiek szans na lepsze, uwzględniające podstawowe potrzeby współczesnych nastolatków ( imprezy minimum raz w tygodniu, dostęp do zażyłych kontaktów między płciowych również na lekcjach < mam na myśli szczeniackie pocałunki, obłudniki jedne! >, zwiększenie limitu przerw przynajmniej do czterech godzin dziennie, wydawanie darmowych posiłków sygnowanych przez pięciogwiazdkowe restauracje od 10:00 do 12:00, możliwość poprawy każdej poprawy < nawet tej poprawionej > oraz kategoryczny zakaz nauczania przedmiotów mogących wpłynąć na podwyższony poziom stresu uczniaków. To naprawdę nie są wielkie wymagania, serio. ) jutro rzuciły się na dyplomy jak Suarez na Chielliniego, chcąc czym prędzej opuścić mury - tfu! - szkoły. Ich zaśmiecone bezsensownymi informacjami umysły w jednej chwili wyzuły z siebie ciążące zestawy danych, umieszczając w ich miejsce jasne, wizjonerskie, a przede wszystkim kreatywne plany wakacyjnych wojaży. Dzikie imprezy, rowerowe rajdy, prezentacje wyrabianego przez zimę kaloryfera tudzież niesamowicie smukłych nóg na osiedlowym basenie ( Stary, stary, kurna, ta śliczna Jolka spod dwójki tam dzisiaj będzie/ Anka, Jezu, ty widzisz to ciacho? < tekst wypowiedziany głosem rozmarzonym > ), cudowne ogniska w blasku księżyca nad otoczonymi wiekowymi drzewami jeziorami ( zdarza mi się bywać romantycznym ), nowe miłostki... Ogólnie rzecz biorąc, normalne Hawaje na hamaku. Pozornie, ludziska, pozornie.



Wierzcie mi ( lub nie, ale lepiej wierzcie ), że wakacje to jeden z najbardziej niebezpiecznych i traumatycznych przeżyć w życiu nastolatka. Serio. Taki osobnik, stając co roku przed możliwością rozleniwienia swoich skostniałych siedzeniem w szkolnych ławach członków i podjęcia czynności wypoczynkowych nie zdaje sobie sprawy, że takież działania w zasadzie zawsze niosą ze sobą zagrożenie życia i zdrowia, zarówno psychicznego jak i fizycznego. Weźmy na ten przykład moją ( hmm... prawie? Relacja dopiero się rozwija, ale jest dobrze ) pannę. Wyjechała ostatnio z koleżankami nad jezioro, właśnie w celu zażycia odświeżającego urlopu wolnego od wszelkiego rodzaju nauczycielskich gadanin. No więc, jako troskliwy chłopak zatelefonowałem do niej, chcąc sprawdzić jak się miewa i czy jej się tam w ogóle podoba... Takie tam standardowe pierdoły ( he, he ). Spodziewałem się - jak zwykle - ucieszonego głosu roześmianej dziewczyny, jaką zwykła ta panna bywać. Owszem, jakieś roześmiane dziewczę odebrało, nie była to jednak ona, a któraś z jej ładnie już wstawionych koleżanek. Zastrzeliła mnie informacją, że panna obecnie wegetuje na podłodze w stanie niezdatnym do podjęcia jakiejkolwiek konwersacji nawet na poziomie neandertalskich odzewów przerywanych śmiechem pustynnych hien. Właściwie to spodziewałem się takiej możliwości. Chciały się dziewczęta zabawić w babskim gronie ( mam nadzieję, przynajmniej... ), to i popiły trochę... Jednakże, gdy następnego dnia drogą sms-ową skontaktowałem się z panną ( miałem pewne obawy co do kolejnego kontaktu telefonicznego ), odpisała mi dziewczyna... zawstydzona. Co tam zawstydzona, przepełniona poczuciem infamii i całkowicie świadoma swego haniebnego blamażu. Wątpliwe, czy kiedykolwiek podniesie się z tego traumatycznego doznania. Chciała się chłopakowi pokazać z jak najlepszej strony, udowodnić, że babski wypad nad jezioro niekoniecznie równa się serii klasycznych zgonów... Niestety, została z myślą, że splamiła swój nieskazitelny wizerunek i już nigdy nie odzyska w "oczach chłopca" takiego szacunku, jak kiedyś. Sami widzicie, jeden wypad i całe życie uczuciowe spierdzielone.



Dobra, uderzmy teraz w jeszcze bardziej powszechny przykład. Basen. Czy przypominacie sobie ( bo znać z tego roku, zważywszy na pogodę, raczej nie możecie ), jak to zwykle przechadzaliście się po mokrych kafelkach, chcąc jak najlepiej zaprezentować walory swojego ciała płci przeciwnej? Jak prężyliście muskuły, podkreślaliście własne atuty odpowiednim doborem odzieży kąpielowej ( Wam też to tak jakoś dziwnie zabrzmiało? )? Standard. Ale czy zdawaliście sobie sprawę z tego, jak wielkie konsekwencje taka postawa może ze sobą nieść?! Szczególnie w dzisiejszych czasach.



Wyobraźmy sobie, że basenową aleją przechadza się Dawid Kwiatkowski, albo poczwara jemu podobna. Takiż ludź ( bo człowiekiem go nazwać nie sposób, wszak nie ludzkie jest to! ) przemierza krawędzie niecek z jakże naiwnym przekonaniem, że ulizane włosy i włusztowa prezencja zapewni mu podziw u spragnionych gorących książąt z bajki dziewcząt. Nie uwzględnia on jednak, że na dniach ( właściwie to z sekundy na sekundę ) w kraj nasz - jak i na szczęście całą Europę - z prawej strony wkracza ideologia nie kwalifikująca części rowerowych odpowiedzialnych za napędzanie kół jako osób, co najwyżej jako wybryki natury ( bo nazywając ich zwierzętami, możemy obrazić zwierzęta ). Działalność nacjonalistycznych ideologii zaczyna zataczać coraz szersze kręgi, pozyskując nowych zwolenników wyższości swojego narodu ( W tych względach - przynajmniej w skrajnych wypadkach - rzecz jasna ich nie popieram ), wolnego od wszelkiego rodzaju zmór czasów współczesnych. Takiż więc Kwiatkowski liczyć się musi z tym, że gdzieś w krzakach czai się nań dżentelmen pokroju JE Krzysztofa Bosaka z pepeszą... tfu! borem w ręku i właśnie celuje mu w łeb. Sami widzicie, w świecie pozbawionym idiotycznych, sprzecznych z naturą ideologii już samo bycie może być niebezpieczne. Nie wspominając o jakichkolwiek próbach egzystowania... ( Wiecie, byt niekoniecznie musi egzystować, przynajmniej według ostatnich przemyśleń pewnego zacnego filozofa, w którego niezbadany łeb wdarł się istny huragan arcyciekawych zagadnień myślowych, które jednak nikogo nie obchodzą. Mnie, znaczy się. ) Toż to w ryj można dostać za samo zwleczenie członków z ręcznika. Ruchy głowy - nawet te najdelikatniejsze - również nie są wskazane, gdyż nawet chwilowe zawieszenie wzroku na przedstawicielce tej - według niektórych - piękniejszej płci skutkować może błędną interpretacją jej napakowanego narodowca i klasyczną bombą za "na h*j się gapisz, pedale!" ( właściwie to nawet płeć piękna nie musi być... ). Na pomysł z gatunku tych nie najwłaściwszych zakrawa także wkładanie rąk do plecaka ( czy co tam Kwiatkowscy na te baseny przynoszą ). Nieważne w jakim celu - wszak w takim plecaku znajdować się może różowa koszulka, żel do włosów albo - o zgrozo! - żurawinowego Reddsa. Nie muszą chyba obrazować, co "zwykli obywatele opowiadający się za silną polską" o tego rodzaju napojach... wyskokowych ( Zawsze lubiłem walić sucharami ). Generalnie więc, jeśli jesteś Dawidem Kwiatkowskim, to najlepiej w wakacje nie wychodź z domu, bo dopaść cię może gniew ludzi walczących o normalność. Jeśli jest inaczej, to nie znaczy wcale, że możesz czuć się bezpieczniej...



W dniu dzisiejszym walnęliśmy się z kumplami nad jezioro. Wiadomo, jakieś piwko ( Po jednym, po jednym, trochę rozumu jednak nad wodą trza zachować... ), chipsy, paluszki, mały pokerek ( Ciekawym, czy za ujawnianie takich rewelacji przyjdzie mi przeżyć najazd CBA na chałupę ). I tylko dziewcząt brak, ale pomińmy ten aspekt naszego żywota. Rzecz muszę ogólnie, że wypad nasz wywołał w moim zbezczeszczonym marnością tego świata mózgu myśli zupełnie niejasne. Czarne, znaczy się. Bo wiecie... doznałem wizji śmierci masowej. Serio. Zdałem sobie sprawę, że glob ten zaopatrzony jest w broń dużo groźniejszą niż jakieś bomby atomowe, wodorowe, bronie chemiczne czy biologiczne. To bujdy, i to na resorach eliptycznych. Reżimowe media próbują nam wmówić, że wskutek trwającego wyścigu zbrojeń, udoskonalania technologii wojskowych, modyfikacji genetycznych a nawet nalotu ciał niebieskich o nieregularnych kształtach, których nikt nie poinformował, że zapowiadanie wizyty u nas na rok 2036 wywołać może falę kolejnych powołań do masowego znachorstwa i krzewienia płatnych idei pobudzających do zreformowania swego grzesznego życia w obliczu końca świata możemy czuć się zagrożeni. Pic na wodę, sodową, gazowaną, może być nawet ze studni artezyjskich. Prawdziwe zagrożenie siedzi gdzie indziej. Mało tego, ta tykająca bomba wciąż rozmieszcza swoje kolejne ośrodki na terenie całej planety, a tendencji spadkowych nie widać ni w cholerę...



Wyobraźcie teraz sobie, że nad takim jeziorem stawiają wam McDonalda. Tłum - jak to tłum - spragniony pożywnych śmieci po całym dniu robienia tysięcy czynności, których nazwy współcześnie zmieniły końcówkę na -ing rzuca się na... właściwie nie wiadomo, co oni tam dodają, ale w każdym razie rzucają się na to coś jak kury na ślepe ziarno ( Nigdy nie miałem dobrej pamięci do przysłów. ). Lecą hamburgery, szejki, lody, cole, fanty i rzecz jasna w kieszeń zarządców tej terrorystycznej sieci knajp kolejne pieniądze. Oni doskonale zdają sobie sprawę z masowego zagrożenia, jakie niesie ze sobą budowanie kolejnych takich lokali. Ale co z tego, skoro - jak wszyscy w tym świecie - liczą tylko forsę!



Spójrzmy, co dzieje się po skonsumowaniu tych wszystkich szybkich jedzeń przez zdziczałe masy. Zachowując podstawowe prawa odnośnie BHW ( Bezpieczeństwo Higienia Wody. Jak to nie ma takiego skrótu?! Napisałem go. A jak ktoś coś napisał, to znaczy, że tak jest. ), odczekują symboliczną godzinę, a potem rzucają się w niezgłębione odmęty nie najczystszego zbiornika wodnego niczym hordy Tatarów pod Legnicą i podejmują kolejne ingowe czynności. Nie przewidują jednak ( a raczej zapominają ) że jedzenie serwowane w McDonaldzie nie jest jedzeniem z krwi kości, a z chemii i jak najtańszych kosztów. Wszystkich łapie skurcz, kolka, ataki serca i klątwa kamienia wystającego w jednym miejscu dna jeziora, o który wszyscy się potykają ( To akurat mało ma wspólnego z McDonaldem... chyba. ) i następuje masowy zgon. A to wszystko przez niezbadane produkty które próbuje podpinać się pod żywność! Albert Einstein rzekł: "Jeśli dojdzie do trzeciej wojny światowej, to w czwartej będziemy się okładać maczugami" ( czy coś w ten deseń ). Nie przewidział jednak, że ktoś wymyśli bary szybkiej obsługi. Wszystko zacznie się od jezior. Potem padną biurowce ( Zbudujemy bar na dole, żeby ci z góry biegali po schodach, a jak padną, to przeniesiemy go na górę. ). Dalej wymrą szkoły ze stołówkami, w których uczniowie zawsze biegają. Nieważne co robią, ale zawsze biegają. I tak dalej, aż przetrwają tylko weganie, jarosze i ludzie którzy proponują frytki do tego. I jak tu czuć się bezpiecznie?! Amerykanie już podobno montują pierwsze bary w okolicach Soczi. Nazwali to "Wódka" i podpisali, że działają z ramienia z Organizacji ludzi do dziś niepogodzonych ze sprzedażą Alaski. Na pewno to łykną. Nie dość, że się kasy nachapią, to jeszcze żadnych bomb używać nie muszą...



Zagrożenia mogą być również bardziej przyziemne, szczególnie w przypadku naszym i naszych słowiańskich pobratymców. Wystarczy jedna buteleczka napoju który być może czystą wodę przypomina, ale różni się jedną literką i wszyscy wokół winni się obawiać o stałość swego żywota. Wyobraźcie sobie takiegoż nawalonego osobnika, który pogrążony w depresji rzuca się pod pociąg pełen wyjeżdżających na wczasy urlopowiczów. W tym wypadku nie chodzi o zdrowie fizyczne, a psychiczne właśnie. Jasna cholera, jakby się nie mógł facet powiesić, tylko ludziom życie uprzykrza. Lud - dotychczas rozluźniony - zaczyna narzekać na wielogodzinne opóźnienia i przerwanie zasłużonego odpoczynku po miesiącach groszowej harówki. Na kogo idą bluzgi? Na koleje państwowe rzecz jasna! Rozdzwaniają się telefony, padają umizgi, obrazy ( w sensie te niemiłe słowa, nie dzieła artystyczne ), przekleństwa a ludzie w PKP muszą tego wszystkiego wysłuchiwać. Co ponosi za sobą kolejną konsekwencje: Ludziska z kolejowej infolinii wracają do domu i wyładowują swój gniew na rodzinie. Mąż nie dostaje tego, co zazwyczaj dostaje. Idzie więc do innej, a potem dochodzi do rozwodu. Dziecko, które nie może znieść rozwodu opiekunów zamyka się w sobie i trafia do domu dziecka, a jego stan psychiczny już nigdy nie wróci do normalności. Wyjdzie z bidula, ożeni się, problemy psychiczne przejdą na jego potomka ( to jest dziedziczne ) i kolejne potencjalnie samobójstwo gotowe. A wszystko zaczęło się od jednej wódki.



Sami widzicie, w wakacje to lepiej z domu nie wychodzić. Kurde, nawet w domu może być niebezpiecznie. Przechodzisz koło okna, za którym właśnie leci jaskółka z jakąś błyskotką, promień słońca się odbija, trafia cię w oczy i ślepniesz. Dobra, na tym może zakończmy, bo dojdę do konkluzji, że jutro wszyscy zginą...







Macie jeszcze ode mnie taki przykład na pocieszenie, że wakacje mogą być jednak całkiem fajną sprawą. :)