Wakacje rozkwitły pełną piersią ( Nie ma to jak bezsensowne
i pozbawione krzty logiki stwierdzenie na początek tekstu ), spragnione
egzystowania na krystalicznie czystym niebie słońce z każdym dniem coraz
skuteczniej rozprasza deszczowe chmury, podejmując nierówną walkę z
nienapawającymi optymizmem przewidywaniami meteorologicznymi. No, jak już się
domyślacie, nie miałem zielonego pojęcia, w jaki sposób zacząć ten post.
Ogólnie rzecz biorąc chciałem zabłysnąć inteligentnym humorem w klimacie
wakacyjnym, co by wprowadzić szanownych ludzisk we właściwy nastrój posta. Z
moich odczuć wynika jednak, że poniosłem dotkliwą porażkę, przejdźmy więc może
dalej...
Jak pewnie zdążyliście zauważyć, ostatnimi czasy naszły mnie
pewne refleksje natury letnio - wypoczynkowej. Co prawda ja wypoczywam ( nie
licząc tych durnowatych ludzi ze słuchawki ) już od półtorej miesiąca,
korzystając z uroków okupowania łóżka do południa i jedzenia na śniadanie
obiadu, ale właściwe wakacje tak na dobrą sprawę zaczęły się w ubiegły piątek.
Zmęczone katorżniczym bytowaniem w pozbawionej jakichkolwiek szans na lepsze,
uwzględniające podstawowe potrzeby współczesnych nastolatków ( imprezy minimum
raz w tygodniu, dostęp do zażyłych kontaktów między płciowych również na
lekcjach < mam na myśli szczeniackie pocałunki, obłudniki jedne! >,
zwiększenie limitu przerw przynajmniej do czterech godzin dziennie, wydawanie
darmowych posiłków sygnowanych przez pięciogwiazdkowe restauracje od 10:00 do
12:00, możliwość poprawy każdej poprawy < nawet tej poprawionej > oraz
kategoryczny zakaz nauczania przedmiotów mogących wpłynąć na podwyższony poziom
stresu uczniaków. To naprawdę nie są wielkie wymagania, serio. ) jutro rzuciły
się na dyplomy jak Suarez na Chielliniego, chcąc czym prędzej opuścić mury -
tfu! - szkoły. Ich zaśmiecone bezsensownymi informacjami umysły w jednej chwili
wyzuły z siebie ciążące zestawy danych, umieszczając w ich miejsce jasne,
wizjonerskie, a przede wszystkim kreatywne plany wakacyjnych wojaży. Dzikie
imprezy, rowerowe rajdy, prezentacje wyrabianego przez zimę kaloryfera tudzież
niesamowicie smukłych nóg na osiedlowym basenie ( Stary, stary, kurna, ta
śliczna Jolka spod dwójki tam dzisiaj będzie/ Anka, Jezu, ty widzisz to ciacho?
< tekst wypowiedziany głosem rozmarzonym > ), cudowne ogniska w blasku
księżyca nad otoczonymi wiekowymi drzewami jeziorami ( zdarza mi się bywać
romantycznym ), nowe miłostki... Ogólnie rzecz biorąc, normalne Hawaje na
hamaku. Pozornie, ludziska, pozornie.
Wierzcie mi ( lub nie, ale lepiej wierzcie ), że wakacje to
jeden z najbardziej niebezpiecznych i traumatycznych przeżyć w życiu
nastolatka. Serio. Taki osobnik, stając co roku przed możliwością rozleniwienia
swoich skostniałych siedzeniem w szkolnych ławach członków i podjęcia czynności
wypoczynkowych nie zdaje sobie sprawy, że takież działania w zasadzie zawsze
niosą ze sobą zagrożenie życia i zdrowia, zarówno psychicznego jak i
fizycznego. Weźmy na ten przykład moją ( hmm... prawie? Relacja dopiero się
rozwija, ale jest dobrze ) pannę. Wyjechała ostatnio z koleżankami nad jezioro,
właśnie w celu zażycia odświeżającego urlopu wolnego od wszelkiego rodzaju
nauczycielskich gadanin. No więc, jako troskliwy chłopak zatelefonowałem do
niej, chcąc sprawdzić jak się miewa i czy jej się tam w ogóle podoba... Takie
tam standardowe pierdoły ( he, he ). Spodziewałem się - jak zwykle -
ucieszonego głosu roześmianej dziewczyny, jaką zwykła ta panna bywać. Owszem,
jakieś roześmiane dziewczę odebrało, nie była to jednak ona, a któraś z jej
ładnie już wstawionych koleżanek. Zastrzeliła mnie informacją, że panna obecnie
wegetuje na podłodze w stanie niezdatnym do podjęcia jakiejkolwiek konwersacji
nawet na poziomie neandertalskich odzewów przerywanych śmiechem pustynnych
hien. Właściwie to spodziewałem się takiej możliwości. Chciały się dziewczęta
zabawić w babskim gronie ( mam nadzieję, przynajmniej... ), to i popiły
trochę... Jednakże, gdy następnego dnia drogą sms-ową skontaktowałem się z
panną ( miałem pewne obawy co do kolejnego kontaktu telefonicznego ), odpisała
mi dziewczyna... zawstydzona. Co tam zawstydzona, przepełniona poczuciem
infamii i całkowicie świadoma swego haniebnego blamażu. Wątpliwe, czy
kiedykolwiek podniesie się z tego traumatycznego doznania. Chciała się
chłopakowi pokazać z jak najlepszej strony, udowodnić, że babski wypad nad
jezioro niekoniecznie równa się serii klasycznych zgonów... Niestety, została z
myślą, że splamiła swój nieskazitelny wizerunek i już nigdy nie odzyska w
"oczach chłopca" takiego szacunku, jak kiedyś. Sami widzicie, jeden
wypad i całe życie uczuciowe spierdzielone.
Dobra, uderzmy teraz w jeszcze bardziej powszechny przykład.
Basen. Czy przypominacie sobie ( bo znać z tego roku, zważywszy na pogodę,
raczej nie możecie ), jak to zwykle przechadzaliście się po mokrych kafelkach,
chcąc jak najlepiej zaprezentować walory swojego ciała płci przeciwnej? Jak
prężyliście muskuły, podkreślaliście własne atuty odpowiednim doborem odzieży
kąpielowej ( Wam też to tak jakoś dziwnie zabrzmiało? )? Standard. Ale czy
zdawaliście sobie sprawę z tego, jak wielkie konsekwencje taka postawa może ze
sobą nieść?! Szczególnie w dzisiejszych czasach.
Wyobraźmy sobie, że basenową aleją przechadza się Dawid
Kwiatkowski, albo poczwara jemu podobna. Takiż ludź ( bo człowiekiem go nazwać
nie sposób, wszak nie ludzkie jest to! ) przemierza krawędzie niecek z jakże
naiwnym przekonaniem, że ulizane włosy i włusztowa prezencja zapewni mu podziw
u spragnionych gorących książąt z bajki dziewcząt. Nie uwzględnia on jednak, że
na dniach ( właściwie to z sekundy na sekundę ) w kraj nasz - jak i na
szczęście całą Europę - z prawej strony wkracza ideologia nie kwalifikująca
części rowerowych odpowiedzialnych za napędzanie kół jako osób, co najwyżej
jako wybryki natury ( bo nazywając ich zwierzętami, możemy obrazić zwierzęta ).
Działalność nacjonalistycznych ideologii zaczyna zataczać coraz szersze kręgi,
pozyskując nowych zwolenników wyższości swojego narodu ( W tych względach -
przynajmniej w skrajnych wypadkach - rzecz jasna ich nie popieram ), wolnego od
wszelkiego rodzaju zmór czasów współczesnych. Takiż więc Kwiatkowski liczyć się
musi z tym, że gdzieś w krzakach czai się nań dżentelmen pokroju JE Krzysztofa
Bosaka z pepeszą... tfu! borem w ręku i właśnie celuje mu w łeb. Sami widzicie,
w świecie pozbawionym idiotycznych, sprzecznych z naturą ideologii już samo
bycie może być niebezpieczne. Nie wspominając o jakichkolwiek próbach
egzystowania... ( Wiecie, byt niekoniecznie musi egzystować, przynajmniej
według ostatnich przemyśleń pewnego zacnego filozofa, w którego niezbadany łeb wdarł
się istny huragan arcyciekawych zagadnień myślowych, które jednak nikogo nie
obchodzą. Mnie, znaczy się. ) Toż to w ryj można dostać za samo zwleczenie
członków z ręcznika. Ruchy głowy - nawet te najdelikatniejsze - również nie są
wskazane, gdyż nawet chwilowe zawieszenie wzroku na przedstawicielce tej -
według niektórych - piękniejszej płci skutkować może błędną interpretacją jej
napakowanego narodowca i klasyczną bombą za "na h*j się gapisz,
pedale!" ( właściwie to nawet płeć piękna nie musi być... ). Na pomysł z
gatunku tych nie najwłaściwszych zakrawa także wkładanie rąk do plecaka ( czy
co tam Kwiatkowscy na te baseny przynoszą ). Nieważne w jakim celu - wszak w
takim plecaku znajdować się może różowa koszulka, żel do włosów albo - o
zgrozo! - żurawinowego Reddsa. Nie muszą chyba obrazować, co "zwykli
obywatele opowiadający się za silną polską" o tego rodzaju napojach...
wyskokowych ( Zawsze lubiłem walić sucharami ). Generalnie więc, jeśli jesteś
Dawidem Kwiatkowskim, to najlepiej w wakacje nie wychodź z domu, bo dopaść cię
może gniew ludzi walczących o normalność. Jeśli jest inaczej, to nie znaczy
wcale, że możesz czuć się bezpieczniej...
W dniu dzisiejszym walnęliśmy się z kumplami nad jezioro.
Wiadomo, jakieś piwko ( Po jednym, po jednym, trochę rozumu jednak nad wodą
trza zachować... ), chipsy, paluszki, mały pokerek ( Ciekawym, czy za
ujawnianie takich rewelacji przyjdzie mi przeżyć najazd CBA na chałupę ). I
tylko dziewcząt brak, ale pomińmy ten aspekt naszego żywota. Rzecz muszę
ogólnie, że wypad nasz wywołał w moim zbezczeszczonym marnością tego świata
mózgu myśli zupełnie niejasne. Czarne, znaczy się. Bo wiecie... doznałem wizji
śmierci masowej. Serio. Zdałem sobie sprawę, że glob ten zaopatrzony jest w
broń dużo groźniejszą niż jakieś bomby atomowe, wodorowe, bronie chemiczne czy
biologiczne. To bujdy, i to na resorach eliptycznych. Reżimowe media próbują
nam wmówić, że wskutek trwającego wyścigu zbrojeń, udoskonalania technologii
wojskowych, modyfikacji genetycznych a nawet nalotu ciał niebieskich o
nieregularnych kształtach, których nikt nie poinformował, że zapowiadanie
wizyty u nas na rok 2036 wywołać może falę kolejnych powołań do masowego
znachorstwa i krzewienia płatnych idei pobudzających do zreformowania swego
grzesznego życia w obliczu końca świata możemy czuć się zagrożeni. Pic na wodę,
sodową, gazowaną, może być nawet ze studni artezyjskich. Prawdziwe zagrożenie
siedzi gdzie indziej. Mało tego, ta tykająca bomba wciąż rozmieszcza swoje
kolejne ośrodki na terenie całej planety, a tendencji spadkowych nie widać ni w
cholerę...
Wyobraźcie teraz sobie, że nad takim jeziorem stawiają wam
McDonalda. Tłum - jak to tłum - spragniony pożywnych śmieci po całym dniu
robienia tysięcy czynności, których nazwy współcześnie zmieniły końcówkę na -ing
rzuca się na... właściwie nie wiadomo, co oni tam dodają, ale w każdym razie
rzucają się na to coś jak kury na ślepe ziarno ( Nigdy nie miałem dobrej
pamięci do przysłów. ). Lecą hamburgery, szejki, lody, cole, fanty i rzecz
jasna w kieszeń zarządców tej terrorystycznej sieci knajp kolejne pieniądze.
Oni doskonale zdają sobie sprawę z masowego zagrożenia, jakie niesie ze sobą
budowanie kolejnych takich lokali. Ale co z tego, skoro - jak wszyscy w tym
świecie - liczą tylko forsę!
Spójrzmy, co dzieje się po skonsumowaniu tych wszystkich
szybkich jedzeń przez zdziczałe masy. Zachowując podstawowe prawa odnośnie BHW
( Bezpieczeństwo Higienia Wody. Jak to nie ma takiego skrótu?! Napisałem go. A
jak ktoś coś napisał, to znaczy, że tak jest. ), odczekują symboliczną godzinę,
a potem rzucają się w niezgłębione odmęty nie najczystszego zbiornika wodnego
niczym hordy Tatarów pod Legnicą i podejmują kolejne ingowe czynności. Nie
przewidują jednak ( a raczej zapominają ) że jedzenie serwowane w McDonaldzie
nie jest jedzeniem z krwi kości, a z chemii i jak najtańszych kosztów.
Wszystkich łapie skurcz, kolka, ataki serca i klątwa kamienia wystającego w
jednym miejscu dna jeziora, o który wszyscy się potykają ( To akurat mało ma
wspólnego z McDonaldem... chyba. ) i następuje masowy zgon. A to wszystko przez
niezbadane produkty które próbuje podpinać się pod żywność! Albert Einstein
rzekł: "Jeśli dojdzie do trzeciej wojny światowej, to w czwartej będziemy
się okładać maczugami" ( czy coś w ten deseń ). Nie przewidział jednak, że
ktoś wymyśli bary szybkiej obsługi. Wszystko zacznie się od jezior. Potem padną
biurowce ( Zbudujemy bar na dole, żeby ci z góry biegali po schodach, a jak
padną, to przeniesiemy go na górę. ). Dalej wymrą szkoły ze stołówkami, w
których uczniowie zawsze biegają. Nieważne co robią, ale zawsze biegają. I tak
dalej, aż przetrwają tylko weganie, jarosze i ludzie którzy proponują frytki do
tego. I jak tu czuć się bezpiecznie?! Amerykanie już podobno montują pierwsze
bary w okolicach Soczi. Nazwali to "Wódka" i podpisali, że działają z
ramienia z Organizacji ludzi do dziś niepogodzonych ze sprzedażą Alaski. Na
pewno to łykną. Nie dość, że się kasy nachapią, to jeszcze żadnych bomb używać
nie muszą...
Zagrożenia mogą być również bardziej przyziemne, szczególnie
w przypadku naszym i naszych słowiańskich pobratymców. Wystarczy jedna
buteleczka napoju który być może czystą wodę przypomina, ale różni się jedną
literką i wszyscy wokół winni się obawiać o stałość swego żywota. Wyobraźcie
sobie takiegoż nawalonego osobnika, który pogrążony w depresji rzuca się pod
pociąg pełen wyjeżdżających na wczasy urlopowiczów. W tym wypadku nie chodzi o
zdrowie fizyczne, a psychiczne właśnie. Jasna cholera, jakby się nie mógł facet
powiesić, tylko ludziom życie uprzykrza. Lud - dotychczas rozluźniony - zaczyna
narzekać na wielogodzinne opóźnienia i przerwanie zasłużonego odpoczynku po
miesiącach groszowej harówki. Na kogo idą bluzgi? Na koleje państwowe rzecz
jasna! Rozdzwaniają się telefony, padają umizgi, obrazy ( w sensie te niemiłe
słowa, nie dzieła artystyczne ), przekleństwa a ludzie w PKP muszą tego
wszystkiego wysłuchiwać. Co ponosi za sobą kolejną konsekwencje: Ludziska z
kolejowej infolinii wracają do domu i wyładowują swój gniew na rodzinie. Mąż
nie dostaje tego, co zazwyczaj dostaje. Idzie więc do innej, a potem dochodzi
do rozwodu. Dziecko, które nie może znieść rozwodu opiekunów zamyka się w sobie
i trafia do domu dziecka, a jego stan psychiczny już nigdy nie wróci do
normalności. Wyjdzie z bidula, ożeni się, problemy psychiczne przejdą na jego
potomka ( to jest dziedziczne ) i kolejne potencjalnie samobójstwo gotowe. A
wszystko zaczęło się od jednej wódki.
Sami widzicie, w wakacje to lepiej z domu nie wychodzić.
Kurde, nawet w domu może być niebezpiecznie. Przechodzisz koło okna, za którym
właśnie leci jaskółka z jakąś błyskotką, promień słońca się odbija, trafia cię
w oczy i ślepniesz. Dobra, na tym może zakończmy, bo dojdę do konkluzji, że
jutro wszyscy zginą...
Macie jeszcze ode mnie taki przykład na pocieszenie, że
wakacje mogą być jednak całkiem fajną sprawą. :)