środa, 16 października 2013

Polskie lata 90'

Ostatnimi czasy strasznie mnie wzięło na polskiego rocka lat dziewięćdziesiątych... Kurde, to też zarąbiste czasy były. Ciekawi mnie, czy ktoś z zaglądających tu jeszcze je pamięta? ( Pewnie nie, skoro według statystyk znaczna większość odwiedzających ten blog jest w przedziale wiekowym 13 - 17 lat ) Niemniej jednak pomyślałem sobie, że warto tamte lata wspomnieć. Okres, gdy polska powoli zbierała się po komunie a rynek muzyczny nie rządził się jeszcze mainstreamowymi prawami...

Pierwszą kapelą, która powiedzie nas dźwiękami z powrotem w lata dziewięćdziesiąte, będzie Proletaryat. Znacie? Ci panowie święcili kiedyś w Polsce niezłe tryumfy. Właściwie nadal grają, ale praktycznie już o nich nie słychać... Chyba że w branżowych gazetach, a to i tak nie często. Choć ostatnia ich płyta sprzed trzech lat sprzedała się całkiem nieźle, jak na polskie warunki.
Proletaryat powstał w roku 1987, a już dwa lata później dzięki wygranemu konkursowi zaliczył występ w Jarocinie ( no nie, jeśli ktoś nie wie co to za miejscowość to... Nawet nie mówię, żebym czym prędzej opuszczał to miejsce. Po prostu żal mi człowieka ). A potem to już poszło szybko...
Z oryginalnego składu do dziś ostało się dwóch członków: Wokalista Tomasz Olejnik i basista Darek Kacprzak.
Patrzajcie, jakie to dźwięki na początku lat dziewięćdziesiątych masowa ludność w Polsce słuchała!




Kolejnym bandem, który przywoła nam dziś dawne dni będzie IRA. No, ci akurat jeszcze na brak popularności narzekać nie muszą. Co prawdą to już nie to samo, co w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych ale cieszmy się, że panowie chociaż jeszcze grają...
Podobnie jak Proletaryat kapela powstała w roku 1987. Mieli jednak więcej szczęścia, ponieważ szybko zostali wypatrzeni przez Kubę Wojewódzkiego ( wtedy jeszcze nie był naczelnym polskim krytykiem, czy jak go tam nazwać ), który wtedy pracował dla radiowej trójki. A że te radio miało wtedy dużo większą popularność niż teraz ( nie było RMF, ZET ani innych takich rzeczy ), to szybko się chłopaki wypromowali. Potem jeszcze parę festiwali, numer dla telewizji, Opole... No i zostali legendą. Choć, moim zdaniem, przez ostatnie dziesięć ( jak nie więcej ) lat mocno ten status nadszarpnęli.
Z oryginalnego składu trzymają się: Artur Gadowski na wokalu i Wojciech Owczarek na bębnach ( obaj z przerwami )





Teraz przedstawię wam kapelę, która ostatnio wciąż mi dudni w głośnikach... Shout. Kojarzycie? Esencja tego, czym był polski ciężki rock na początku lat dziewięćdziesiątych. Ludzie na forach czy w komentarzach na youtubie wspominają ten zespół z niesamowitą nostalgią... I ja im się nie dziwię. Zakochać się w tamtych czasach przy muzyce takiego zespołu to też bym chciał...
Sformowali się w 1985, ale pierwszy album wydali w roku 1992. Gdzieś zdaje się na początku nowego millenium przerwali działalność, ale podobno wznowili ją trzy lata temu. Podobno, bo na razie praktycznie nic o tym nie słychać.




Czwarty przytoczony dziś przeze mnie zespół to Republika. Wymaga komentarza? Podręcznikowy wręcz przykład pytania retorycznego. Co prawda zaczynali na początku lat osiemdziesiątych ( o ile mnie pamięć nie myli ), ale zgodzą się chyba wszyscy że najlepsze albumy wydali w latach dziewięćdziesiątych( a może nie? )
Gdyby na Polskim rynku muzycznym było więcej takich ludzi jak śp. Obywatel G.C... Ech.




Jako piąty band przedstawię wam dziś Sweet Noise. Kolejna legenda tamtych lat. Zespół założony został w roku 1990, ale ich debiut ukazał się dopiero pięć lat później ( choć w międzyczasie zdążyli już zaliczyć parę sukcesów ). Trzeba dodać, że to chyba jeden z najmocniejszych ( przynajmniej w początkowej fazie działalności ) prezentowanych tu kapel. Pod względem stylistyki muzycznej, rzecz jasna.
Z oryginalnego składu do dziś ostał się tylko lider, Piotr Mohamed.




Jako kolejną legendę minionych lat przytoczę Illusion. To - ale tylko według mnie - pod względem brzmieniowym i kompozycyjnym chyba najlepszy z przedstawianych tu zespołów ( nie chcę tym stwierdzeniem umniejszać dokonań Republiki, broń Boże ). Chłopaki sformowali się w roku 1992, a już rok później nagrali pierwszą płytę. Dla ówczesnej młodzieży podobno byli Bogami... Ale wiadomo, jak piszą o legendzie to zawsze przesadzają. Choć, słuchając ich muzy jestem skłonny w ten kult uwierzyć...





No... To były na tyle, przynajmniej jeśli chodzi o dziś. Wiem, mógłbym jeszcze sporo nazw tutaj przytoczyć i umieścić mnóstwo filmików, ale chciałem wam po prostu pokazać moich osobistych faworytów tamtych dni. Jak mówiłem setki razy, każdy ma swój gust... Który niekoniecznie musi być przecież taki jak mój. 
Tak więc ( kurde, znowu zacząłem tak nieładnie to zdanie, no ) posłuchajcie sobie numerów, poczytajcie ciekawostki i oczekujcie kolejnej dawki szalonych opisów z jeszcze bardziej szalonego życia, wywiadów, relacji... No, ogólnie wszystkiego co mi do tej mojej nie do końca zdrowej głowy wpadnie. :)

wtorek, 8 października 2013

Interpretacja rockowych tekstów, cz.2 - Stratovarius - "Destiny"

Przedwczorajszy post, a właściwie jeden z komentarzy do niego przypomniał mi dzisiaj o pewnym pomyśle, który kiedyś urzeczywistniłem... Mianowicie o interpretacji rockowych tekstów. Wciąż uważam to za świetny koncept, i mam nadzieję zrobić tego więcej części... Co by pokazać co niektórym, jak pan anonimowy na przykład, że rock i metal też swoje teksty mają, i to czasami wręcz poetycko wybitne.
Rozpoczynając " Interpretację rockowych tekstów " chciałem, aby analizowane przeze mnie teksty nie były klarowne i banalne ( przykładowo traktujące o dziewczynach, miłości albo rock'n'rollowym życiu, co jest dosyć częste ), tylko zmuszające do zastanowienia się nad nimi, a do tego znalazły swe miejsce w świetnej kompozycji ( coś mi w tym zdaniu wizualnie nie pasuje... Jestem kinestetykiem, zdaje się, i takie rzeczy czuję. No ale wiadomo o co mi chodzi chyba, nie? ). "Forever Failure" Paradise Lost świetnie się w takie założenia wpisywał. Dziś również postanowiłem więc wziąć na tapetę numer, który nie dość że jest genialnie skomponowany, to i posiada dobry, filozoficzny tekst. 
Kojarzy ktoś kapelę o nazwie Stratovarius? Mniejszym byłoby to grzechem, niż nie kojarzenie Paradise Lost, niemniej jednak każdemu szanującemu się metalowi nie powinna być ona obca ( chyba że w odtwarzaczu katujesz tylko thrash, death i black metalowe płyty ). Choć z drugiej strony dla ortodoksa użycie klawisza w muzyce i nazwanie tego "metalem" może być cokolwiek obraźliwe...Co by nie mówić, Stratovarius swoją markę już sobie wyrobił, a w wielu kręgach doczekał się statusu power metalowej legendy ( całkiem zasłużenie, myślę ). Z resztą świetne albumy i oryginalne ( kiedyś ) fińskie brzmienie tylko potwierdzają, że nie są to opinie wyssane z palca. Żal tylko trochę, że Mr. Tolkki parę lat temu pożegnał się z kapelą, wszak to on odpowiadał za większość ich klasycznych numerów. Choć, z drugiej strony, po jego odejściu chłopaki też radzą sobie całkiem nieźle. 
Dziś skupię się na utworze pochodzącym z ich najlepszego chyba albumu, "Destiny" o tym samym tytule ( z tej płyty pochodzą też takie numery jak "SOS" czy "Anthem of the World" ). Nie będzie to z pewnością łatwe, bo tekst naprawdę nakłania do głębszych przemyśleń... Chętnie się jednak tego podejmę, tym bardziej że parę lat temu miał on dla mnie duże znaczenie ( nadal ma, jakby nie patrzeć ).

Oryginalna wersja tekstu:

The times are changing so fast
I wonder how long it lasts
The clock is ticking time is running out
The hatred fills this Earth
And for what is worth
We're in the end before we know

Throughout the years
I have struggled to find the answer that
I never knew
It strucked me like a million lightnings
And here I am telling to you

Every second of day it is coming your way
Future unknown is here to stay
Got to open your mind
of you will be led to astray
There's a time to live
There`s a time to die
But no one can`t escape the Destiny

Look all these things we`ve done
Under the burning Sun
Is this the way to carry on?
So take a look at yourself
And tell me what do you see
A wolf in clothes of the Lamb?

Throughout the ....

Every second ...

Let your spirit free
Through Window of your Mind
Unchain your Soul from hate
All you need is Faith

I control my Life
I am the One
You control your Life
But don't forget Your Destiny....

It's time to say goodbye
I know it will make you cry
You make your Destiny
I know you'll find the way
And outside Sun is bright
The things will be alright
I will be back one day to you
So please Wait For ME 


Tekst w wersji polskiej:

Czasy zmieniają się tak szybko
Ciekaw jestem jak długo jeszcze
Zegar tyka, czas ucieka
Nienawiść wypełnia tą Ziemię
I czego jest warta
Kończymy nim zdążymy się obejrzeć

Poprzez lata
Walczyłem by znaleźć odpowiedź
Na to, czego nigdy nie wiedziałem
Uderzyła mnie jak milion błyskawic
I teraz mówię ją tobie

Każda sekunda dnia idzie twoją drogą
Przyszłość pozostanie nieznana
Musisz otworzyć swój umysł
Lub zbłądzisz
Jest czas by żyć
Jest czas, by umierać
Lecz nikt nie ucieknie Przeznaczeniu

Popatrz na to wszystko co zrobiliśmy
Pod płonącym Słońcem
Czy tak należy dalej postępować?
Popatrz na siebie
I powiedz, co widzisz
Wilka w owczej skórze?

Poprzez lata...

W każdej sekundzie...

Uwolnij swego ducha
Przez Okno swego Umysłu
Rozkuj łańcuchy nienawiści na swej Duszy
Wszystko, czego potrzebujesz to Wiara

Kontroluję swoje Życie
Jestem Jedynym
Kontrolujesz swe Życie
Lecz nie zapomnij o Przeznaczeniu...

Czas się pożegnać
Wiem, że będziesz płakać
Spełniasz swe Przeznaczenie
Wiem, że odnajdziesz właściwą drogę
Na zewnątrz jaśnieje Słońce
Wszystko będzie w porządku
Pewnego dnia wrócę do ciebie
Więc proszę, zaczekaj Na MNIE 


Nie wiem, jakie poglądy w kwestii wiary reprezentują muzycy, sądząc jednak z ich postawy i tekstów w coś chyba wierzą... W każdym razie tym przypadku nie będzie chyba powodu stosować żadnych rozgraniczeń. Napiszę po prostu, jak ja to wszystko widzę.
Jedźmy po kolei. Pierwsza zwrotka jest raczej prosta w interpretacji. I dość pesymistyczna. Czasy zmieniają się bardzo szybko. "Ciekawe jak długo jeszcze"... No, tu w zasadzie można pójść w dwa dokończenia. Albo ciekawi nas, jak długo jeszcze te czasy się będą zmieniać, albo ciekawi nas, kiedy w końcu tymi zmianami się wykończymy ( choć, w sumie można i użyć obu ). Czas ucieka, a z ziemią dzieje się coraz gorzej. "I czego jest warta"... Na to mam dwa koncepty - albo postawić tam pytajnik, albo odebrać to jako wyraz goryczy. Nasze życie skończy się, ani się obejrzymy.

O ile pierwsza zwrotka była raczej klarowna, o tyle w refrenie można już pójść w trochę konceptów. Dla mnie najtrafniejszą interpretacją jest skupienie się na życiu człowieka i powiązanie z pierwszą zwrotką. Przez lata szukałem odpowiedzi, dlaczego w życiu dzieje się tak źle ( patrz pierwsza zwrotka ), nie mogłem jednak jej znaleźć. Teraz, gdy w końcu ją poznałem, muszę ją ogłosić całemu światu! Mojemu życiu towarzyszy upływ czasu, ale nigdy nie poznam przyszłości. To ja za nią odpowiadam, kierując swój umysł na dobre lub złe tory. Muszę dobrze wykorzystać czas swojego życia. Mam świadomość, że kiedyś umrę. I że w tym życiu jest coś, co dopada każdego: Przeznaczenie. 

W kolejnej zwrotce początkowo nasuwa się - i pewnie nie tylko mi - ciekawa interpretacja. No bo co można robić pod palącym słońcem i zastanawiać się, czy to na pewno było dobre? Pewnie to jakaś ukryta metafora, ogólnie jednak przekaz jest ten sam - Zastanawiam się, czy rzeczy które robiłem w życiu były zgodne ze mną... Czy nie jestem czasem fałszywcem i sprzedawczykiem.

No i na zakończenie ostatnie trzy zwrotki. Muszę uwolnić ducha poprzez umysł. To jest w ogóle ciekawa koncepcja - dla mnie jest to przykład wyrażenia, że to ( wiem, za dużo "to" ), co nadprzyrodzone i nierealistyczne wcale nie musi kłócić się z tym, co mówi nauka. Można śmiało te rzeczy ze sobą łączyć. Idźmy dalej... Muszę pokonać swoją nienawiść, jeśli ją w sobie mam. Jedyne czego potrzebuję to wiara! Tu również można tę wiarę pojmować różnorako - dla katolika to będzie wiara w Boga, dla ateisty wiara w sens życia a dla innych jeszcze co innego. Dalej... Kontroluję swoje życie i jestem jedynym na tym świecie, który może je kontrolować. Nie wolno mi jednak zapomnieć o przeznaczeniu, które dopada każdego. 
Ostatnia zwrotka to już w ogóle jest mnogość znaczeń... Można to odebrać jako zwrot autora tekstu do słuchacza, jak również - chociażby - zwrot np. umierającego rodzica albo dziadka do nas. Z resztą i cały tekst można tak interpretować - jako wyznanie umierającego, który ukazuje nam życiową mądrość zdobytą poprzez wiele doświadczeń. Zauważcie, że ostatnia zwrotka stoi w totalnej opozycji do zwrotki pierwszej - z początku pesymizm aż kipiał, a teraz mówią nam, że mamy się nie martwić. Że wszystko będzie ok. Spełnimy swoje przeznaczenie, odnajdziemy właściwą drogę w życiu. I mamy nie płakać za tym, który te słowa wypowiada... Tak więc druga koncepcja na temat podmiotu lirycznego wydaje się teraz jeszcze bardziej trafiona. Pewnego dnia ten ktoś powróci - prawdopodobnie wtedy, gdy będziemy umierać - dlatego też mamy na niego czekać.  


Tak oto - z mojego punktu widzenia - zarysowuje się przekaz tego tekstu. Po raz kolejny podkreślam, że nie jest to interpretacja ostateczna, ale moja osobista. Każdy ma swoją, nawet ci, którzy to pisali ( Taka Szymborska nie trafiłaby na maturze w klucz z interpretacją własnego wiersza przecież ). Moja rozkmina jest sensowna, spójna i myślę że nie tak wcale daleka od rozkminy autora. Warto jednak samemu zgłębić ten tekst i posłuchać kompozycji, bo to sztuka na najwyższym poziomie.  Tym bardziej, że klimat numeru idealnie współgra ze słowami, i to w każdej chyba interpretacji.


niedziela, 6 października 2013

Brawa dla tej pani!

Najsampierw trza by przeprosić za wyjątkowo długą nieobecność. Nie ma co się usprawiedliwiać jakimiś durnymi tekstami, po prostu nie pisałem i tyle. Ogólnie rzecz biorąc jednak stwierdziłem, że długo tak nie pociągnę. Po prostu pewne rzeczy z człowieka wyleźć muszą, a taki blog jest z na to najlepszym sposobem. Tym bardziej że sporo się tych rzeczy w mojej głowie ostatnio narodziło... Zarówno takich, które wynikły z moich osobistych przemyśleń, jak i takich, których kompletnie nie zamierzałem doświadczyć. Weźmy na ten przykład dzień dzisiejszy. Przychodzę sobie jak gdyby nigdy nic do kasy na naszym PKS, a tam kartka z napisem "Czynne w czterech ostatnich i dwóch pierwszych dniach miesiąca". Czyli że nie zdążyłem kupić biletu miesięcznego, znaczy się. :Laikom nie dojeżdżającym nigdy do żadnej szkoły oświadczam, że brak tego papierka skutkuje koniecznością kupowania codziennie biletów normalnych, co w konsekwencji da kwotę co najmniej dwa razy wyższą, niż jakbym nabył ten cholerny miesięczny. A wiadomo przecież, że na świecie kryzys. Trzeba będzie chyba zapieprzać rowerem, psia mać za przeproszeniem.
No, ale pomińmy moje dzisiejsze osobiste żale (aktualnie czwartek ), bo mam ogromną ochotę ten dzień zakończyć. Jak najprędzej. Chętnie za to trochę opowiem, co się działo, jak nie pisałem... A działo się sporo. Nie wszystko opiszę, bo nie ma rzecz jasna takiej potrzeby, ale postaram się wybrać co ciekawsze kawałki.
Ot, weźmy na przykład ostatni tydzień. Stwierdziłem, że rzucam karierę epistolograficzną. Kiedy ją w ogóle zacząłem? A no, właśnie gdzieś tydzień temu... Niestety, moje wypociny w tej formie zostały odebrane cokolwiek źle i nie spotkały się z uznaniem osoby do której były adresowane. Niektórzy to nie potrafią docenić ogromu pracy człowieka...
 Dobra, nie brnijmy dalej w temat, bo zaraz zacznę znowu wybuchnę potokiem łzawych słów odzwierciedlających moje uczucia ( no serio, lepiej nie pytać ) i się zacznie. To może coś z przyjemniejszych tematów... O, właśnie. W poniedziałek zdałem prawko. Czad, nie? Fakt, iż dopiero za trzecim razem usłyszałem od egzaminatora "no, to dzisiaj pozytywny" nie jest może powodem do płaczu, wszak to dzisiaj norma, ogólnie rzecz biorąc jednak lepiej wygląda, jak mówię że tylko zdałem. No, to teraz czekamy dwa tygodnie na plastik, podprowadzamy ojcu auto, zapuszczamy w odtwarzaczu "Crazy" Aerosmith i walimy przed siebie!
Ogólnie rzecz biorąc, zacząłem pisać tego posta w czwartek, ale później zrąbał mi się net i musiałem jego dokończenie porzucić aż do dziś, czyli niedzieli. Niby trzy dni, ale już zdążyło się wydarzyć coś, co wybitnie wymaga tutaj skrupulatnego opisania...  Pozwólcie więc, że rozważania na temat tego co się działo przez ostatni porzucę. Póki co.
Tak więc ( polonistka mi ostatnio powiedziała, żebym na maturze ustnej nie zaczynał prezentacji od "a więc" lub "tak więc"; Dobrze, że do maja jeszcze daleko, może zdążę się oduczyć ) cała rzecz wydarzyła się w piątek. Z braku lepszego pomysłu na spędzenie wieczoru ( propozycja piwa pojawiła się już po tym, jak zapłaciłem za autobus ) wybrałem się z paroma koleżankami, moją siostrą i jednym kolegą na "Rio w Opolu". Nie, to nie jest związane z nadchodzący mistrzostwami świata w piłce nożnej. W tym samym mieście bowiem, w minione wakacje odbyły się Światowe Dni Młodzieży, no i księża postanowili przenieść po trochu formułę tamtego spotkania do  Polski. No cóż... Odrzuciłem myśl o tym, że był piątkowy wieczór i zakodowałem sobie we łbie że skoro kasę zapłaciłem, to i bawić się będę dobrze. Początek zapowiadał się obiecująco, trzeba przyznać. Z naszego miasteczka było nas siedmioro plus siostra zakonna, jak dobrze liczę. Bo ogólnie autobus wynajęli ludziska z miasta sąsiedniego. My mieliśmy ten komfort, że wsiadaliśmy pierwsi, a więc rzecz jasna zajęliśmy tyły. Było ok, dopóki nie dojechaliśmy do tego drugiego miasteczka... Nie dość, że większość tamtejszej "ekipy" to była po prostu regularna dzieciarnia ( że niby ja też w tym wieku byłem? Na pewno nie tak rozbrykany, rozpuszczony i dzikusowaty < nie, nie dziki, dzikusowaty > ), to jeszcze opiekowały się nimi osoby, którym w dzieciństwie nie dane było chyba nauczyć się podstawowych zasad kultury. No właśnie... Gadamy sobie spokojnie na tyłach autobusu, a tu wchodzi jakaś baba z taki ryjem jakby co najmniej kilo koki rurką po papierze toaletowym właśnie wciągnęła i każe mojej siostrze i jej koleżance wypierdzielać z miejsc, bo ona musi tam siedzieć. Ludzie, co to za zwyczaje?! Rozumiem, jakby tu Jimmy Hendrix wchodził, ale ta baba to chyba nawet na własnym osiedlu nie była znana, bo nikt nie chciałby jej poznawać. A najlepsze, że ona jeszcze jest katechetką. Po AWF. Nadążacie? Ja też nie. W każdym razie nie mogłem pozostawić jej głośnego ryja bez równie głośnej odpowiedzi i jej wygarnąłem. Nie będzie mi tu wchodzić i ludzi z miejsc wywalać! Myślałem, że załatwiłem sprawę, ale nie! Jeszcze miała czelność do mnie pyskować! Po kolejnej mojej odpowiedzi wkurzyła się i pojechała mi już konkretynmi argumentami. "Będziesz mógł ze mną dyskutować, jak skończysz osiemnaście lat!". A to dobre. Skończyłem, szanowna pani! Na moment ją zatkało, ale zaraz walnęła jakże genialną ripostę: "To przyjdź, jak skończysz studia adwokackie!". I tacy ludzie kończą studia? Kto ją tam w ogóle wpuścił? Powinni chyba sprawdzić wpierw papiery, czy czegoś tam nie ma. Koniec końców dziewczyny musiały się usunąć, a katechetko - wuefistka i tak na tym miejscu nie usiadła, tylko posiadła swoich. A jakże. Postanowiliśmy się jednak nie denerwować i jakoś dojechać do tego Opola... Choć z początku jeszcze jej pociskałem, że nikt mnie tak bezczelnie w życiu nie potraktował i że to skandal, który trzeba opisać na blogu ( co właśnie czynię ). Ogólnie cały event na szczęście przesiedziała daleko od nas, więc nie było źle. Tylko jeszcze powrót musieliśmy z nią przecierpieć... Żal mi był kolesia, którego opierdzieliła za to że że chciał coś pokazać na telefonie koleżance z sąsiedniego fotela i blaskiem urządzenia oślepił katechetkę. Zaczęła pierdzielić, że ten telefon zaraz za okno mu wywali. Rzucić taką groźbę w autobusie bez rozsuwanych okien to może tylko iście szatański umysł. Jak dojechaliśmy z powrotem i przewodniczka ( czy kto to tam był ) rzuciła: "Brawa dla pani katechetki" to, rzecz oczywista, nikt od nas nie pofatygował się nawet żeby podnieść którąkolwiek z kończyn.
Dobra, panie i panowie, na dzisiaj już niestety kończę... Daje wam gwarancję, że będę pisał częściej! I tak się szkoła zaczęła i nie ma co robić porankami...   

P.S. Zastanawiam się, czy jak ta kobieta to przeczyta, to pozwie mnie do sądu... Choć właściwie nazwiska nie podałem, bo i też go nie znam... A, walić to. To już chyba nie komuna, żeby ludzi za pisanie prawdy zamykać, co?